Ambasai

– Ile ten chłopiec ma lat?
17, choć wygląda na 7 – odpowiedziała Siostra Kombonianka.
Ile? – powtórzyłem.
17.
Ile? – zapytałem jeszcze raz, tym razem w języku angielskim, myśląc, że Siostra pomyliła się. Tutaj mówi się kilkoma językami naraz, więc można się czasem przejęzyczyć.
17 lat – powtórnie odpowiedziała.
Myślę, że 7 lat, tak? – powtórzyłem pytanie tym razem po włosku, zwłaszcza że Siostra ma włoskie pochodzenie.
Nie. Ten chłopiec ma 17 lat. Wygląda na 7, ale ma lat 17.
Jak to możliwe? – zapytałem zdumiony.
W dzieciństwie był niedokarmiony, dlatego tak dziś wygląda. Jeszcze 6 lat temu ważył 7 kilogramów – oznajmiła Siostra.
Mój syn kończy dzisiaj 8 miesięcy i waży jakieś 11 kilogramów. Wiem, że jest duży jak na 8 miesięcy, ale ten chłopiec w wieku 10 lat ważył 7 kilogramów? Jak to możliwe?
Spójrz na plecy – ma niedorozwinięty i zniekształcony kręgosłup – Siostra podniosła koszulkę chłopca i zaczęła szczegółowo pokazywać nam jego plecy, wyjaśniać szczegóły deformacji. – Zwróć uwagę na uzębienie – nie pasuje do reszty, jest znacznie bardziej rozwinięte.
A co mu właściwie jest? – chciałem dowiedzieć się czegoś o jego upośledzeniu.
Ma duży problem z pamięcią. Wysłaliśmy go do szkoły, ale nic z tego. Nie ma w ogóle pamięci. W jednej chwili czegoś się nauczy, coś zapamięta, a za chwilę wszystko zapomni – wyjaśniła Siostra.
W jakim języku mówi – oromo czy amarinia? – zapytałem, bo język jest tu dość dużym problemem. W Etiopii są aż 82 języki i czasem trudno się dogadać. Jeden język wcale nie jest podobny do drugiego. Dom Sióstr Kombonianek, z którego przyjechał chłopiec, jest oddalony od stolicy o 400 kilometrów i znajduje się w regionie Oromo.
Mówi dość dobrze tymi dwoma językami. Trochę rozumie po angielsku i nawet trochę mówi po włosku – ciągnęła Siostra.

Siostry Kombonianki to przeważnie siostry pochodzące z Włoch. Siedzibę centralną również mają we Włoszech. To zgromadzenie, które wykonuje dobrą robotę i dla którego mam wyjątkowy szacunek.
Ambasai, proszę, powiedz coś po włosku – poprosiła chłopca Siostra.
Buonasera! – przywitał się z nami chłopiec.
Powiedz, jak masz na imię.
Mi chiamo Ambasai – grzecznie odpowiedział.
A ja mam na imię Andrzej – powiedziałem w języku włoskim.
Grazie – odpowiedział chłopiec.
Congio – odpowiedziałem w języku achmarckim.
Potrafi nawet zaśpiewać kilka piosenek w języku włoskim – dodała Siostra. – Zaśpiewaj, proszę.
San Martino, san Martino… – zaczął.

Siostra żegnając się z chłopcem, rozczuliła się i rozpłakała. Nie potrafiła powstrzymać emocji.

Nie ma wyjścia, muszę jechać. Trochę się zżyłam z Ambasai. Wybaczcie mi moje zachowanie – tłumaczyła się. – Dziś wylatuję do Bergamo. Stamtąd pochodzę. Jadę odwiedzić rodzinę. Moja mama źle się czuje. Nie wiem, co z nią będzie. Będę Was czasami odwiedzała. Do zobaczenia wkrótce!

Ambasai jest cudownym dzieckiem. Dzieckiem… młodzieńcem, ma przecież 17 lat. My jednak traktujemy go jak małego dzieciaka. Chodzę z nim, trzymając go za rękę. Zauważyłem jednak, że na mieście wstydzi się tego gestu. Jest dobrze ułożony. Widać, że wcześniej mieszkał u sióstr. Je normalnie, wie, gdzie się załatwiać. Jest bardzo usłużny. Miotła, szufelka, mycie stołu nie są mu obce. W europejskiej rzeczywistości to coś zwykłego, ale tutaj to nie takie proste. I trudno się dziwić. Jeśli ktoś nie widział nigdy jakiegoś przedmiotu, to przecież nie wie, do czego służy i jak się z nim obchodzić…

Od razu zakumplowaliśmy się z Ambasi. Chodzimy razem na zakupy, byliśmy nawet razem w miejscowej restauracji. Pomaga nam nawet! Najwięcej problemów mamy z Deanke i Deribia, którzy mówią w języku oromo. Nikt z nas go nie zna. Nie znają go też nasze zatrudnione etiopskie panie. Dlatego kiedy trzeba przetłumaczyć coś trudnego, prosimy o to naszego małego Ambasai.

Przyjechał do nas w jednym ubraniu. Tutaj to normalność. W jednym ubraniu chodzi się i śpi. Jednak w naszym domu poprzeczka postawiona jest dość wysoko. Trzeba temu sprostać. Dziś kupiłem ubrania na zmianę. To dla nas bardzo duży problem. Ceny ubrań są dość wysokie. Pieniędzy już nie mam, ale trzeba przecież jakoś ubrać te dzieciaki. Kupujemy z wielkim rozmysłem, mocno targując się. Niestety, tutaj nie jest tak jak w Europie – tu ubrania nie walają się po szafach. Nasze dzieciaki mają jedynie drugie ubranie na zmianę. Póki co, śpią jeszcze jak większość, ale już powoli wprowadzamy inne zasady. Mam nadzieję, że jakoś się to przyjmie. Jednak musimy jeszcze dokupić wiele ubrań, butów, klapek, no i pidżam, co wcale nie jest łatwe. Chcemy, aby nasz dom był normalnym domem. Chcemy, aby nasze pociechy żyły normalnie i w godziwych warunkach – może niekoniecznie bogatych, ale normalnych. Chcemy, aby nasz dom był kwiatem życia w tej afrykańskiej rzeczywistości. Pragnę tego z całego serca. Wiem, że jest to możliwe, bo już dokonaliśmy tutaj cudów. Wiem też, że jeśli ten dom przetrwa, to będzie kwitł i owocował. Będzie mógł wydawać na świat kolejne takie domy życia i godności człowieka.

Potrzeba jednak zorganizowania całego systemu finansowania i opieki. W pierwszej kolejności potrzeba ludzi. Potrzeba wolontariuszy – osób naprawdę oddanych, które tu przyjadą i będą chciały zajmować się takim domem. Druga sprawa to finanse. Musimy opracować system finansowania naszego domu. Już dziś myślę i tworzę w głowie stronę internetową domu ze zdjęciami Współmieszkańców, z jego historią, no i może adopcją na odległość… To pierwsza forma zorganizowania pieniędzy, aby dom przetrwał. Musimy stworzyć międzynarodowy team, który by organizował formy pomocy dla niego. Może jakieś przesyłki i paczki? Nie wiem. W najbliższym tygodniu muszę załatwić box na przesyłki. Nie będzie to łatwe, bo ma to być box dla organizacji, czyli dla Betel, a nie dla osoby prywatnej. Zdaję sobie sprawę, że w Europie nikt nie będzie chciał przesyłać tutaj paczek ani pieniędzy na nazwisko moje czy kogoś innego. Załatwienie w Etiopii boxu pocztowego lub konta bankowego na organizację graniczy z cudem. Muszę jednak podjąć się i tego wyzwania. Damy radę. Myślę też o organizowaniu w Europie serii prezentacji z wystawami, pokazem slajdów i filmów. Już dziś ustalam takie spotkania we Włoszech, Austrii, no i pewnie będę musiał je zorganizować w swoim ojczystym kraju. To duża szansa na pozyskanie finansów i być może wolontariuszy. Wyzwanie dla mnie wielkie, tym bardziej, że nie zajmuję się tylko tym domem, muszę myśleć też o innych już istniejących domach i wspólnotach w Europie.

Dziś przy obiedzie poprosiłem Ambasai o stałą modlitwę za ten dom, za jego Współmieszkańców i za mnie. Boże, wysłuchuj próśb naszego Ambasai. Być może on będzie miał większe wpływy u Ciebie i coś wykombinujesz. Zawsze jest wiele rozwiązań. Bądź co bądź, przeszedł on już przez piekło, czyściec i niebo. To Twój człowiek, rzecz jasna. Dlatego ufam, że wszystko ułoży się dobrze.

2 thoughts on “Ambasai

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *