Bezradność

Można oswoić się z biedą, chorobą i umieraniem. W natłoku takich obrazków człowiek obojętnieje. Chodząc ulicami Addis Abeby, można zobaczyć niezliczoną rzeszę ludzi chorych, kalekich, biednych, żebrzących. Pamiętam, jak w dzielnicy Michele Bole kupowaliśmy ubrania dla naszych dzieciaków. Wtedy nie miały one właściwie nic, tylko to, co na sobie. Dziś, nawiasem mówiąc, nie mamy już gdzie chować ubrań (choć zawsze są potrzebne i nowe dostawy). Przechodząc od stoiska do stoiska, towarzyszyła nam spora gromada biednych, w przeważającej części matek z dziećmi. Nie mogliśmy się od niej uwolnić. Wyglądało to jak jakaś koszmarna scena z filmu, gdzie za żywymi wychodzą spod ziemi umarli, w poszarpanych i brudnych ubraniach, kuśtykający z rękami wyciągniętymi w naszą stronę… Kiedy tylko pojawiliśmy się, ci ludzie wychodzili z ukrytych ciemnych nor stolicy. Musiałem podnosić głos, aby pozwolili nam zrobić zakupy, aby… dali nam spokój. Ze wstydem przyznaję, że czasami nie mam już sił i mówię „Baka, baka!”, co znaczy „dosyć, wystarczy”. Proszę uwierzyć, czasem jest to bardzo męczące. Jeśli ktoś tego nie przeżył, chyba trudno mu będzie wytłumaczyć, że nie zawsze da się z miłością… dla miłości. Choć może tylko tak siebie tłumaczę.

 

Przed oczami mam wciąż wyciągnie dłonie… Ile jest ich tutaj? Widzę je wszędzie. W ciągu jednego dnia, nie chodząc specjalnie po biednych ulicach, pewnie można by ich naliczyć kilkadziesiąt, a może i nawet kilkaset.

Na chodnikach najczęściej siedzą lub leżą osoby kalekie. Na Piazza siedzi człowiek bez nóg i rąk, ktoś z wielką czerwoną bułą pod okiem (dziś się strasznie pod nią drapał), matka z bliźniakami ssącymi piersi, trzech gości z niedowładem kończyn dolnych, karłowaty chłopak ciągnący nogi na drewnianych osłonach na kolana i szereg biednych matek z dziećmi. Wszyscy z wyciągniętymi dłońmi. Wczoraj widziałem kogoś ze zmiażdżoną nogą. Przy przystanku siedzą wciąż ci sami, choć co kilka miesięcy dostrzega się rotacje. Niepełnosprawność jest tutaj widoczna gołymi oczami. Najsmutniejsze jest to, że ci ludzie żyją na chodniku, ulicy czy poboczu. Nie chodzą na noc do domu, bo go najzwyczajniej nie mają. Kiedy zapada już ciemna noc i zwykłych przechodniów nie ma na ulicy, wtedy przykrywają się kocami, foliami i tak śpią na betonie, dodajmy: na zimnym betonie. Dwa miesiące temu było w nocy tak zimno, że spałem pod kilkoma kocami i w ubraniu, co istotne: w normalnym łóżku z materacem, no i oczywiście w normalnym domu. Jak ci ludzie nie marzną na ulicy? Czasami wydaje mi się, że każde dziecko tutaj kaszle, smarka i jest wiecznie chore.

Ile żyje się na ulicach? Jaka jest faktyczna średnia wieku w Etiopii?

 

Do miejskich busików wciąż podchodzą żebracy. Najbardziej upodobali je sobie niewidomi. Podchodzą do otwartych drzwi i chyba się modlą prosząc o jałmużnę. Matki z malutkimi dziećmi najczęściej siedzą przy ruchliwych ulicach. Kiedy samochody stoją w korku, podchodzą do kierowców z prośbą o łaskę. Jeśli okna samochodu są zamknięte, stukają w szybę i wskazują litościwie na swoje dziecko. Kiedy są umęczone chodzeniem pomiędzy samochodami, odpoczywają siedząc na poboczu lub pośrodku drogi na trawniku w cieniu palm. To zmęczenie nierzadko widać na twarzy i w oczach szczególnie wieczorem, po całym dniu pracy. Codziennie mijam je i nie mogę od nich oczu odwrócić. Patrzę na maleństwa przyssane do piersi. Zastanawiam się, jak to możliwe… Ale jadę dalej busikiem i głowę zazwyczaj zalewają myśli, jak rozwiązać kolejne problemy naszego etiopskiego domu.

Idąc chodnikiem czy poboczem, często podlatują dzieciaki, takie… pięcioletnie, i proszą o pieniądze na jedzenie. Nie znają świata dorosłych, więc nie mają dystansu. Uporczywie proszą i naciągają na litość. Czasami idą wraz ze mną przez pięć minut aż uproszą. Dziś widziałem, jak ktoś rzucił monetę z samochodu dla małej dziewczynki. Z jak wielką radością to dziecko podnosiło pieniądz, a potem poleciało oddać je mamie…

Najbardziej zastanawiają mnie osoby chore i wymagające leczenia: z ranami otwartymi, z widoczną gangreną, wymagające natychmiastowej interwencji specjalistycznej. Dwa miesiące temu przy jednej ulicy siedział stale człowiek z nogą słonia, tak bardzo spuchniętą od zakażenia. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Doprowadzenie do takiego stanu jest wręcz niemożliwe. Zastanawiałem się wtedy, ile może on przeżyć… Dwa miesiące, może pięć najdłużej? Dziś już go nie widzę. Umarł, a może tylko zmienił miejsce żebrania? Bardzo często widzi się tutaj ludzi ze zwykłymi chorobami, wyleczalnymi: choroby skóry, zakażenia itp. Takich osób jest wiele na ulicach Abeby. Wczoraj wracając pieszo z lotniska, przechodziłem obok człowieka chorego leżącego zupełnie nago. Chyba był w stanie agonalnym. Poszedłem dalej… bo cóż miałem zrobić? Wszyscy przechodzili (!).

Do wszystkiego człowiek może się przyzwyczaić. Po pewnym czasie już na nic się nie reaguje. Ot, tak zwyczajnie. Przechodzi się dalej i myśli o swoich problemach. Pewnie każdy sobie tłumaczy, że taki jest świat i kropka. Świata się nie zmieni, a tym bardziej nie zbawi!

Ostatnio trudno mi dawać pieniądze żebrzącym. Nie jestem w stanie dać wszystkim. Tutaj jeden bir ma wielkie znaczenie, mimo że w Europie jego wartość jest równa prawie zeru. Jednak jak mam dawać, skoro brakuje mi pieniędzy na utrzymanie moich niepełnosprawnych dzieciaków? Za 10 birów mogę już kupić coś na kolację. Wziąłem na siebie póki co siódemkę osób niepełnosprawnych. Wystarczy! Więcej w tej chwili nie dam rady. Muszę dbać o nich i zapewnić im godziwe życie i przyszłość spokojnego, równie godnego umierania. Ale jak to wytłumaczyć ludziom z wyciągniętymi dłońmi? Patrzą mi prosto w oczy i proszą o wsparcie, zrozumienie ich sytuacji życia. Rozumiem. Tak, rozumiem i współczuję. Jednak nie zawsze daję, bo mam przecież komu dawać. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć w języku ahmarskim i powiedzieć: Przepraszam was, ale ja mam swoich niepełnosprawnych. Im daję. Nie mogę już więcej. W innych językach ci najbiedniejsi nic nie rozumieją. Dlatego czuję, jak mnie w duchu przeklinają. Nie jest mi z tym dobrze…

Kilka miesięcy temu mój kolega Tomek Łuszczyk posprzeczał się ze swoim znajomym na Facebooku na temat sensu tworzenia domów dla niepełnosprawnych w Etiopii i ogólnie na temat pomocy dla Afryki. Walczył jak lew w obronie wartości i sensu pomocy. Tomek, wielkie dzięki za wartości, które nosisz w sobie! Zdaniem natomiast tego znajomego, mamy u siebie wystarczająco wielu biednych i im należy pomagać, a nie szukać szczęścia w Afryce. W świetle tej gorącej wymiany zdań cóż można powiedzieć osobom, które żebrzą lub umierają na ulicy? Co mam powiedzieć moim dzieciakom z upośledzeniem umysłowym? Powinniście umrzeć? Nie jesteście moim ani niczyim problemem? Wiem, wiem, teraz poszłyby argumenty polityki, wielkich organizacji charytatywnych itd. Dobrze, racja. Przyznaję. Spytam jednak jeszcze raz: co mam powiedzieć temu człowiekowi z nogą słonia, którego pewnie już nie ma? Co mam powiedzieć temu nagiemu spod lotniska? Co powiedzieć żebrzącym matkom z dziećmi? Co mam powiedzieć mojej wspaniałej siódemce? Mam im mówić o polityce, o potrzebach mojego kraju, o sposobach pomocy, o akcjach humanitarnych czy o systemie władzy, który przejada pieniądze i nie myśli o najbiedniejszych? Wiesz co, Drogi Przyjacielu, przyjedź i sam im o tym powiedz. Może cię zrozumieją. Ja chyba mimo wszystko nie jestem w stanie.

 

Proszę, pomóżcie mi, abym nie obojętniał. Abym potrafił rozgrywać lepiej spotkania z żebrzącymi. Abym nauczył się z nimi rozmawiać. Proszę, pomóżcie mi, abym nie zatrzymał się tylko na problemach organizacyjnych naszych wspólnot i domów.

Proszę, pomóżcie mi, aby ten prosty styl domu, jaki udało się stworzyć, mógł uratować więcej istnień i aby był on obrazem nie tylko słabości, ale i siły miłości. O to proszę chyba Ciebie, Boże.

 

 

1 thought on “Bezradność

  1. Pomaganie to sztuka odmawiania(J.Ochojska). Czasem łatwiej jest rzucić grosik żebrakowi na ulicy niż wziąć na siebie odpowiedzialność za czyjeś życie na długi dystans, zgodzić się na zmaganie z problemami i udrękami drugiego, zgodzić się,że już nie będzie ciepełka i świętego spokoju. Aż do końca. I kusi, żeby zapytać:Jak chrześcijańska społeczność Etiopii( a tradycje chyba dłuższe niż w Polsce?….) odnosi się do”swoich”nędzarzy. Czy istnieją tam ludzie, których obchodzi polityka społeczna?Bo te dogorywające ciała na ulicy powinny mieć godziwe miejsce do umierania, a te bliźniaki powinny kiedyś pójść do szkoły, gdzie zjedzą ciepły posiłek. Za pewne w tamtejszych warunkach to utopijna wizja…Nie jesteśmy w stanie wziąć na siebie wszystkich udręk ś
    wiata- każdy stosownie do swoich możliwości, umiejętności i zasobów finansowych. I czasem trzeba ze smutkiem odejść z miejsc udręki i dalej żyć….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *