Meskel Daisies

Po krótkotrwałych rewolucjach, niezrozumiałym obranym kierunku i zwiększeniu szybkości krążenia, dom wyleciał z usadowionej geostacjonarnej orbity. Nikt tego z nas nie przewidział. Zupełnie nie potrafię tego zrozumieć ani wyjaśnić. Stało się to wbrew fizyce, matematyce, filozofii, etyce oraz wszelkim założeniom inżynieryjnym. Usadowiony na wyznaczonej orbicie miał gwarantować stałą pozycję względem równika Ziemi. Dom zatem miał krążyć po orbicie kołowej zawartej w płaszczyźnie równika. Dokładnie miał przebiegać na wysokości 35 786 kilometrów nad równikiem, a 42 160 kilometrów od środka Ziemi. Prędkość krążenia naszego domu miała wynosić 3,08 kilometrów na sekundę, a czas okrążenia przez niego Ziemi miał wynosić jedną dobę gwiazdową. Wszystko strzeliło w łeb. Samowolnie zostało zmienione. Nie mogło się stać inaczej. Dom wyleciał z wyznaczonej mu orbity. Zupełnie. To znaczy pod względem organizacyjnym, bo dzieciaki są tutaj prawdziwymi koptyjskimi Aniołami. One posiadały grawitację względem domu, w którym bezpośrednio pozostają, dlatego latają z rozpiętymi skrzydłami po swoich wewnętrznych orbitach względem domu. On zaś sam brnął w niewidomym kierunku. Chyba ku totalnej katastrofie. Nie pomogło przyciąganie grawitacyjne. Arthur Clark, który po raz pierwszy w 1945 roku opisał orbitę geostacjonarną, byłby w tym przypadku całkowicie bezradny.

Trzeba było przywrócić dom w naszej słonecznej rzeczywistości do swej właściwej pozycji. Nie było to łatwe. Razem z Diego (dyrektorem Betel – Ethiopia), wspomagając się tłumaczem języka achmarskiego, postanowiliśmy po męsku zorganizować spotkanie dyscyplinarne z naszymi Socjuszkami. Było mocno. Ale tak trzeba było. Dziś jest już zupełnie inaczej. Każdy wie, że tak nie można. Wylatywanie z wyznaczonej orbity jest nie do przyjęcia. Trudno to zaakceptować. Zaczyna się od małych rzeczy. Najczęściej od zwykłej prywaty. Dlatego trzeba przywiązywać dużo uwagi do szczegółów. Ja zaś muszę wciąż pilnować stałego miejsca na wyznaczonej orbicie geostacjonarnej. Trudno być dobrym, przyjacielskim, zarazem wymagającym i jednocześnie przywołującym do porządku. Spotkanie zorganizowaliśmy poza domem. Zakończyło się późnym wieczorem. Każdy wracał oddzielnie. Chyba z przerażenia.


Jak zawsze wracałem najpóźniej.

Było już ciemno. Świat się kołysał ku wieczorowi we wszystkie strony. Był rozśpiewany. Zewsząd słychać było odgłosy bębnów w różnych tonacjach. Pomimo ciemności był tu i ówdzie rozświetlany. Tego dnia, tego wieczoru wszyscy wychodzi na ulice, przed domy, aby podpalić solidnie związane długie gałęzie układane w piramidę, na której czubku umieszczane były żółte kwiaty w formie krzyża. Przechodziłem wokół tych płonących wielkich i małych pochodni. Największa była przy Meskel Square. Tam siedział prezydent z całą świtą. Poszedłem dalej. Przy kolejnych mijanych większych stosach widać było kapłanów odzianych w kolorowe szaty, pod błyszczącymi baldachimami i ceremonialnymi kolorowymi (w fiolety, czerwienie i mocną zieleń) parasolami. Pogrążeni w żarliwych modlitwach obchodzili stos. Wokół wszyscy śpiewali i tańczyli. Czułem w kościach, że te modlitwy są krzykiem tego narodu. Najpierw kapłani obchodzili i błogosławili stos, a następnie pogrążeni w podniosłym i majestatycznym pląsie coś śpiewali i wykrzykiwali. Wszystkich ogarniała wielka moc tajemniczości. Kapłani w prawej dłoni trzymali laski modlitewne, którymi wybijali rytm – był to rym śpiewu, tańców i modlitwy. Był to harmonijny rytm życia. W lewej zaś dłoni trzymali metalowe grzechotki, którymi wybijali rytm śmierci. Przenikał wszystkich dogłębnie. Po tych modłach rzucano na przygotowany stos pochodnie. Powoli ogarniał go ogień. Czułem, jakby w tym ogniu ktoś był palony. Jakby palono całe zło tego świata. Wszystkie nasze ułomności, niepowodzenia i dolegliwości.


Idąc pieszo w stronę Bulbula, mija się położony na uboczu mały koptyjski kościółek. Jak zwykle ktoś mnie zaczepił. W ciemności zauważyłem, że była to młoda i kształtna dziewczyna. Na początku myślałem, że ktoś chce znowu pieniądze. Kiedy jednak dostrzegłem piękną kibić, od razu pomyślałem, że znów natrętna seksualna propozycja dla Białasa. Nim się spostrzegłem, w dłoniach miałem już powiązane cienkie drzewce.

– Rzuć na stos. Nie myśl zbyt dużo – usłyszałem z boku od starszego mężczyzny.

Rzuciłem. Drzewce szybko objął ogień. Kiedy wpatrywałem się w palący się stos, ktoś szarpnął mnie mocno. Przestraszony myślałem, że chce mi wyrwać zawieszoną na ramieniu torbę z notbookiem. Nie. Nic z tych rzeczy. Wciągnięto mnie w pląsy. Wszedłem. Wszedłem razem z innymi w trans tańców wokół rozpalonego wielkiego ogniska. Śpiewałem, choć dziś nawet nie wiem, co. Jednak śpiewałem we wszystkich 82 językach Etiopii.

Po jakimś czasie wyszedłem zmęczony z kręgu. Tym razem patrzyłem na innych, jak tańczą, jak się modlą i bawią. Patrzyłem w ogień, który coraz bardziej pożerał drzewce, żółte kwiaty i wieńczący stos krzyż. Zrozumiałem, że dziś spaliłem wszystkie niepowodzenia, wszystkie złe rzeczy, cierpienia i bóle, które do mnie przyszły i które ode mnie wyszły. Spaliłem wszystko, aby narodzić się na nowo. Poszedłem do domu. Przed nim wokół małego ogniska nasze dzieciaki też tańczyły. Ambase wybijał rytm na bębnach. Zjedliśmy uroczystą późną wieczerzę, czyli mięsną kolację (co tutaj jest rzadkością). Wszyscy domownicy byli ubrani w tradycyjne stroje etiopskie, mieli odświętne i miłe nastroje. Na twarzach widać było uśmiech i zadowolenie. Tak. Narodziliśmy się od nowa.

Te ostatnie miesiące nie były dla mnie łaskawe. Ani tam, ani tu, ani nigdzie. Był to czas suszy i głodu. Potrzeba mi było takiego oczyszczenia i przejścia do żywych. Kiedy tańczyłem wokół stosu, czułem, że przechodzę przez wielkie męki i cierpienia, aby zmartwychwstać i zwyciężyć raz jeszcze. W ogniu schodziłem z Krzyża. Oczyszczony.

Ten dzień był świętem Meskel.

Święto to przypada 27 września. W wigilię tego dnia zapala się w miejscach publicznych, przed koptyjskimi kościołami i przed każdym domem, wcześniej przygotowany stos – ognisko. Pomimo że Etiopia jest krajem wielowyznaniowym, dziś w dużej części muzułmańskim, Meskel jest świętem państwowym. Sama zaś Etiopia wyraźnie posiada korzenie chrześcijańskie, które są tutaj ogólnie szanowane. To właśnie w tym afrykańskim kraju chrześcijaństwo przetrwało w najbardziej zbliżonej formie do pierwotnego.

Słowo Meskel oznacza krzyż. Święto upamiętnia odnalezienie prawdziwego Krzyża Jezusa Chrystusa w roku 326 przez cesarzową Helenę (świętą Kościoła katolickiego), matkę Konstantyna Wielkiego. Legenda głosi, że bardzo pobożna cesarzowa wybrała się do Ziemi Świętej w poszukiwaniu Krzyża, na którym umarł Jezus Chrystus. Po długich modlitwach przygotowała wielki stos z pni, na którym ułożyła kadzidło. Stos podpaliła i gorliwie modliła się do Boga. Wielka chmura dymu ze stosu i kadzidła uniosła się ku niebu, a potem opadła na Golgocie, wskazując tym samym miejsce zagrzebanego krzyża. Według relacji, odnaleziono również tabliczkę z napisem w trzech językach, jak to jest zapisane w Ewangelii. Najpierw odnaleziono trzy krzyże. Początkowo nie widziano, który należał do Chrystusa. Jednak przez znaki i cuda Boże, odgadnięto, który był tym właściwym. O odnalezieniu krzyża przez cesarzową Helenę świadczą różnego pochodzenia zapisy. Vera Crux (z łacińskiego: prawdziwy krzyż) podzielono na kilka części. Jedną odesłano do cesarza, mniejszą część przekazano do Rzymu, zaś największy drzewiec zostawiono biskupom Jerozolimy. Cesarz Konstantyn miał także otrzymać pochodzące z niego gwoździe, których miał ponoć użyć do budowy uzdy i hełmu, mające mu zapewnić wygrane w bojach. O samym odnalezieniu Krzyża Chrystusa świadczą liczne niezależne relacje.

Dziś fragmenty Prawdziwego Krzyża możemy znaleźć w licznych zakątkach świata. Największy drzewiec znajduje się w klasztorze Koutloumousiou na Górze Athos. Nie wiadomo, co się stało z najbardziej okazałą częścią zostawioną w samej Jerozolimie. Badania fragmentów krzyża z różnych miejsc wskazują pochodzenie z drzewa oliwkowego. Elementy relikwii odnaleźć można również na Filipinach i w Etiopii. W tym ostatnim kraju przechowywany jest w kościele Egziabher Ab, w niedostępnym klasztorze Giszen Mariam, położonym na północ od Addis Abeby w prowincji Uello. W tym klasztorze znajduje się też wielka XV-wieczna księga opisująca historię nabycia fragmentu krzyża. Dziś relikwie są tutaj pilnie strzeżone, nikt nie ma do nich dostępu i nikt nie może ich oglądać.

Według legendy, cesarzowa Helena na pamiątkę odnalezienia Prawdziwego Krzyża kazała rozpalić pochodnie i identyczne stosy, jak przy jego odnalezieniu. Święto Meskel jest przypomnieniem tego wydarzenia i jednocześnie podkreśleniem fizycznej obecności Krzyża na ziemi etiopskiej. W Kościele katolickim odpowiednikiem tej pamiątki jest święto Podwyższenia Krzyża Pańskiego. Meskel obchodzone jest w Etiopii od ponad 1600 lat – zawsze tak samo i niezmiennie.

Święto, cały ten festiwal zbiega się z okresem kwitnienia złotożółtych kwiatów Meskel Daisies, w języku achmarskim nazywanych Adey Adaba. Kwiaty te kwitną tutaj po zakończeniu pory zimowej. Są symbolem nadejścia nowej pory ciepłej, nowego roku. Listopad jest najgorętszym miesiącem w roku, zaś czerwiec – lipiec – sierpień to najbardziej zimny i deszczowy czas.

 

W nocy, kiedy przyszedłem do domu, na środku podłogi w moim pokoju, w puszce po mleku dla Rahel stały żółtozłote kwiaty Meskel Daisies. Były symbolem czegoś nowego, co ma przyjść i wypełnić moje wcześniejsze spalone życie. W kwiatowej woni szybko usnąłem, aby obudzić się w nowym domu, w nowej rzeczywistości, w nowym Kosmosie, krążąc wciąż po orbicie geostacjonarnej, z tą samą prędkością 3,08 kilometrów na sekundę, na wysokości 35 786 kilometrów nad równikiem i 42 160 kilometrów od środka Ziemi. Tak jak trzeba, Boże.

1 thought on “Meskel Daisies

  1. Na planecie Małego Księcia rosły nasiona roślin pożytecznych i złe nasiona zielsk.”Ale, jeżeli jest to zielsko, trzeba wyrwać je jak najszybciej, gdy tylko się je rozpozna.Otóż na planecie Małego Księcia były ziarna straszliwe. Ziarna baobabu. Zakażony był nimi cały grunt.”(A. Saint Exupery Mały Książę” ) Baobab może zająć cała planetę i przeorać ją korzeniami, może ją rozsadzić. Wyrywanie baobabów trzeba robić codziennie. Inaczej grozi nam katastrofa. Budząca przerażenie w nas samych…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *