Milen

Ukradła mi serce. Jestem w niej zakochany po uszy. Przytulamy się czule do siebie. Chodzę razem z nią za rękę. Nawet razem śpimy. Jest miła, piękna, no i kochana, co najważniejsze. Jestem z nią już od tygodnia.

Jesteś moją księżniczką Etiopii, wiesz o tym? – każdego ranka mówię to do Milen, a ona uśmiecha się czule, jak przystało na prawdziwą księżniczkę. No jak tu jej nie kochać?!


Jest uroczą dziewczynką. Ma zaledwie 6 lat, choć wygląda na nieco mniej. Przyjechała z regionu oddalonego od nas aż o 1100 kilometrów. Podróż trwała dwa dni. Pochodzi z północno-wschodniej Etiopii. Region bardzo duży – liczy aż 270 200 kilometrów kwadratowych. To prawie jak cała Polska. Teren Afar jest w większości płaski, dlatego jest tam bardzo gorąco. Występują tam tylko dwie pory roku: sucha, ze średnią temperaturą 25 stopni Celcjusza, i deszczowa, w której temperatura dochodzi nawet do 48 stopni. Dla ciekawości dodam, że nasza stara Lusi stojąca w muzeum w Addis Abebie, która jest uznawana za najstarszego człekokształtnego osobnika na Ziemi, pochodzi właśnie z tych terenów. Wiek szczątków tej zacnej damy szacuje się na 3,8 milinów lat. Nie spojrzałem jeszcze w oczy Lusi, bo nie było kiedy. Wiem, że tam idą wszyscy Biali. Rzecz bardzo atrakcyjna zapewne. Nie byłem też w Lalibelii, Aksum i innych supermiejscach turystycznych. Nie byłem oglądać safari. To zostawiam na później. Najpierw dom! To najważniejsze. Pewnie i do Afar kiedyś zawędruję. Pewnie odwiedzę jej stolicę Asajta. Zobaczę pewnie wiele wielbłądów, stada bydła i kóz, bo ludność Afar utrzymuje się głównie z ich hodowli.


Milen przyszła do nas za pośrednictwem Sióstr Urszulanek. Wcześniej poprosił nas rektor tutejszego seminarium o przyjęcie Beniyam, dla którego siostry od dłuższego czasu szukały jakiegoś miejsca. Nie był on planowany do naszego domu, bo – powiem brutalnie – nadliczbowy. Jednak co można było zrobić? Potem już osobiście prosiła nas siostra przełożona o przyjęcie sześcioletniej dziewczynki. Pomyślałem: No dobrze, niech będzie, ale to już ostatnia osoba, którą przyjmujemy do tego domu. Następni niepełnosprawni mogą do nas dołączyć dopiero w przyszłym roku, jeśli oczywiście uda nam się uruchomić kolejny dom na prowincji, daleko od stolicy, tani i piękny, w zieleni. Tęsknię za takim domem. Bo stolica jest szara, zakurzona i brzydka.

Siostro, co jest tej dziewczynce? – zapytałem jak zawsze przy każdym nowym przyjęciu.
Za długo była w łonie matki i była niedotleniona, stąd upośledzenie – odpowiedziała Siostra Urszulanka.
A co z rodziną?
Matka jest teraz bardzo chora. Nie była w stanie tutaj przyjechać. Rodzina jest biedna. Ten dom to dobre miejsce dla Milen – wyjaśniła.

Od razu wziąłem dzieciątko na ręce i zaczęliśmy się bawić rękami. Milen była pogodna i czule się uśmiechała.

Piękna dziewczynka. A te włosy…
Tak, matka też miała piękne włosy. Wiesz, to moja siostrzenica – powiedziała cicho i wstydliwie Siostra. – Nie mogę jej wziąć do siebie, ale robię wszystko, żeby pomóc rodzinie. Kiedy zobaczyłam Wasz dom, od razu wiedziałam, że to miejsce dla Milen. I jak wiesz, w ciągu trzech dni sprowadziłam ją tutaj.

Nic nie odpowiedziałem… Cisza trwała zbyt długo, więc musiałem ją jakoś przerwać.

Może siostra napije się buna albo siaj – zaproponowałem kawę lub herbatę.
Nie, muszę już jechać. Pozwól mi tylko, że czasami będę do Ciebie dzwoniła i pytała, co z Milen.
Oczywiście! Mieszkamy niedaleko siebie. Zapraszam, nich nas Siostra odwiedza. Będzie nam bardzo miło – zapraszałem.
Gdybyś czegoś potrzebował czy miał jakieś problemy, dzwoń lub przyjedź. Gdybyś miał też problemy z pieniędzmi, to będę szukała jakichś rozwiązań i w miarę możliwości pomogę Wam – zaproponowała siostra.
Na dziś nie potrzebuję, choć problemów jest dużo. Gdyby coś się działo, będę pukał do drzwi.
Dobrze, pamiętaj, że ja tu mieszkam – zakończyła Siostra.

Tak rozstaliśmy się. Wieczorem Siostra zadzwoniła, pytając, jak czuje się Milen, czy wszystko z nią w porządku. Dzwoniliśmy do siebie wielokrotnie w różnych sprawach, również tych organizacyjnych. Zawsze pytała czule o naszą Milen. I zawsze odpowiadałem zgodnie z prawdą, że dziewczynka jest świetna i bardzo się cieszę, że z nami mieszka.

Kiedy mówię coś do Milen, spuszcza uroczo głowę i czule uśmiecha się do mnie.

Milen, proszę Cię, nie podrywaj mnie. Ja już nie daję rady – ciągle żartuję, choć rzeczywiście Milen kradnie mi uczucia.
Milen, powiedz: „Andrzej” – proszę ją, aby powtórzyła moje imię w oryginalnym brzmieniu.
Annddrzeej – powtarza dziewczynka, jednocześnie uśmiechając się do mnie.


Milen dopiero zaczyna mówić. Językiem ojczystym jest język afarski. Z Uli postanowiliśmy, że będziemy ją uczyć angielskiego, bo to on dominuje w naszym domu, i miejscowego języka achmarskiego. Dodaję jeszcze język włoski, no i polski, bo jak inaczej przekazywać to, co mówi serce. Uczuć nie da się wyrazić w innym języku, niż własnym, dlatego jeśli mówię bardzo czule, od razu wskakuje polski. Tak jest zawsze, bez względu na sytuację. Milen bardzo chętnie powtarza wszystkie wyrazy i przychodzi jej to dość łatwo, dlatego myślę, że rzeczywiście będzie mówiła kilkoma językami. To kwestia czasu.

Milen jest grzecznym dzieckiem. Wymaga jednak wielkiej troski. Zacząłem od razu uczyć ją załatwiania się do nocnika i wcale nie ma z tym problemu. To fajnie. Jeden problem z głowy. Tylko na noc zakładamy jej pieluchy. Wziąłem ją do swojego pokoju. Nie mogę ścierpieć, że dzieci – nasza dwójka najmniejszych, śpi w osobnym pokoju bez opiekuna. Przecież różnie bywa. Dziecko się odkryje, spadnie z materaca itd. Walczę z tym, jak mogę. Przekonuję wszystkie nasze kobiety, że dzieci muszą czuć nasze ciepło, muszą być pieszczone, całowane, noszone na rękach. Mam nadzieję, że już niedługo Beficker będzie mieszkał razem z którąś z naszych mam. Najbardziej macierzyńska jest Abeba. W niej pokładam nadzieję. Myślę nawet, że patrząc na Milen w moim pokoju, przekonają się wszyscy do tego modelu. Nie spieszę się jednak z decyzjami rozlokowania czy sugestiami życia tego domu, bo wiem, że wszystko trzeba załatwiać powoli i delikatnie. To mój sprytny i cwaniacki sposób działania. Myślę, że skuteczny.


Myśli buszują po głowie. Zastanawiam się nad Milen. Wędruję myślami do Polski, do Włoch, do mojej rodziny, do Gabriele, Krzysia, Marcina i innych. Dlaczegóż by nie? Myślę, że na spokojnie można by wziąć do siebie Milen. Nie wytrzymałem. Już w poniedziałek pojechałem do Siostry na rozmowę.

Siostro, jeśli Siostra uzna to za stosowne, to ja mogę zabrać Milen do swojej rodziny w Europie – Siostra zamilkła na chwilę, chyba z przerażenia.
– Nie zależy mi na tym nie wiadomo jak. Mam swoje dzieci. Nie jestem w desperacji, wie Siostra o tym. Pomyślałem tylko, że mógłbym… Ta dziewczynka ukradła mi serce – dodałem.
Wydaje mi się, że nie. Wiesz dlaczego?… My nie mamy tutaj dobrych doświadczeń z adopcją. Dzieci później zaczynają dopytywać się o rodziców, chcą ich poznać. A poza tym, wiesz… tam w Europie nasze dzieci źle się czują z innym kolorem skóry. Patrzy się na nie inaczej i one same czują, że coś jest nie tak – ciągnęła Siostra. – W pewnym momencie i ona zapyta: dlaczego Ty masz taki kolor skóry, a ja taki? Czy ja jestem gorsza? Czy ja jestem gorsza od Twoich pozostałych dzieci? Nie wiem, Andrzej, ale chyba nie…
Rozumiem… Myślałem dość długo, czy tutaj przyjść. Jednak postanowiłem, że zapytam i wszystko zaakceptuję, bo rozumiem problem i złożoność tej sprawy – oznajmiłem.
Dobrze zrobiłeś, że to powiedziałeś. Czuję się nawet lepiej. Wiesz, nie mogłam spać pierwszej nocy, kiedy zostawiłam u Ciebie Milen. Coś się we mnie działo. Dziś jestem spokojniejsza i może nawet szczęśliwa. Dziękuję Ci za to.
Nie ma sprawy. Przepraszam tylko za kłopot – dodałem.
A czy będzie czasem tutaj przyjeżdżać, czy chcesz ją zabrać na dobre? – zapytała na odchodne Siostra.
Wie Siostra, że ja tu muszę być, nie ucieknę. Zawsze będę wracał. A po drugie, dla mnie nie jest istotne, czy Milen zaadoptuję całkowicie, czy nie, czy będzie nosiła moje nazwisko, czy swoje. To szczery odruch serca. Mam przecież swoje dzieci i myślę o kolejnych, jak Bóg da, więc nie spodziewam się nadmiernej zaborczości.
No dobrze, porozmawiam z innymi i zobaczymy. Ale nic nie obiecuję – oznajmiła Siostra. – Kiedy wyjeżdżasz?
Już w ten piątek, w nocy, więc mam przed sobą jeszcze cały dzień. Wrócę tu jednak za dwa, trzy miesiące.
Czy mogę Cię w takim razie odwiedzić przed wyjazdem? – zapytała Siostra. – Musimy się jakoś pożegnać.
Zapraszam, będziemy czekali. Przygotujemy jak zawsze buna, siaj i ambasia (kawa, herbata i dość dobry tradycyjny podpłomyk).


Adopcja w Etiopii nie jest prosta, z różnych względów. Ostatnio trochę zablokował ją rząd, ponieważ chce przejąć za nią pieniądze. Duże pieniądze. Trudno mi powiedzieć, ile dokładnie, od 5 do 30 tys. euro. Do tej pory było bardzo dużo pośrednich instytucji, które dość dobrze z tego żyły. Oczywiście, wdzięczność rodziców jest bardzo hojna. Dlatego nie byle kto może zaadoptować. W każdym razie – jest możliwa. Z tego, co zauważyłem, najwięcej dzieci idzie do najbogatszych krajów. To też ciekawe i zastanawiające. Jednak według mojej oceny, adopcja jest konieczna i dobra. Cieszą się moje oczy, kiedy widzę tu na rękach Białasów małe etiopskie dzieciaki.

Nie mogę sobie poradzić z zakamuflowanym systemem handlu i… nie tylko rządowym. W mojej polskiej mentalności nie ma czegoś takiego, jak płacenie danej instytucji za przekazanie dziecka lub jego zorganizowanie!!! Dla mnie to czysty handel i zarazem kryminał. Znam mentalność innych narodowości i wiem, że dla innych to normalność. Dla mnie nie. I to potępiam. Uważam, że adopcja powinna odbywać się za darmo, a kandydaci na rodziców jedynie powinni stać w kolejce. Oczywiście, nie oskarżam rodziców, bo jeśli trzeba, to i ja zapłacę. I nieważna jest suma. Jednak to wielkie przekroczenie organizacji i różnych innych instytucji. Znam je, wiem, że nazywają się charytatywne itd. Skomentuję to jednoznacznie: wstyd, hańba i poniżenie człowieka. Wystarczy tyle!


Aby zaadoptować dziecko, każda rodzina musi spełniać wymogi swojego kraju. To oczywiste i pewnie słuszne. Dla ciekawości dodam, że np. Hiszpanki mogą zaadoptować dziecko, nie będąc w związku małżeńskim, a we Włoszech czy Polce jest to praktycznie niemożliwe – chociaż zgodnie z prawem, jest taka możliwość, osobom samotnym bardzo rzadko przyznaje się dziecko do adopcji. W niedzielę udałem się do pewnej znajomej osoby, z którą współpracuję i przyjaźnię się. Wiem, że w tym miejscu nie musiałbym nic płacić, ze względu na to, co robię.

Moja ostatnia dziś sprawa – bo przyszedłem z całym koszem problemów. – Myślę o zaadoptowaniu dziecka…
Co?… Ty?... – zdziwił się mój znajomy. – Dlaczego? Przecież masz swoje dzieci.
Mam, i pewnie będziemy mieli inne, jak Bóg pozwoli. Ale dlaczego nie?… Tak sobie pomyślałem, że przecież mogę. Moja żona myśli podobnie, więc czemu nie…?
Absolutnie nie! Ty chłopie nie możesz! Masz przecież tyle dzieci… Weźmiesz dziecko i zobaczysz, jak się uziemisz. Przecież musisz być dla tych dzieciaków niepełnosprawnych. Skomplikujesz sobie tylko życie – odpowiedział mój przyjaciel.
Hmmm… może i racja….
Ja w każdym razie absolutnie Ci nie pomogę. Byłoby to przeciwko mnie – dodał mój znajomy. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co to znaczy wziąć dziecko z Etiopii. Nie wiesz, jakie potem są problemy! Zapomnij!!!

Może i racja, ale było mi bardzo przykro, miałem nadzieję, że bez problemów zaadoptuję dziecko. Że wszystko odbędzie się szybko, sprawnie i bezboleśnie. Jakoś nie wiedzę problemów w kolorowej rodzinie, wręcz przeciwnie, uważam to za piękne. Nie mam w tym jednak doświadczenia, więc może ci wszyscy mają rację?… Być może. No cóż… niech będzie i tak. Co Pan Bóg da, to będzie. Zawsze tak było.


Wróciłem do domu, a Milen znowu mnie uwodzi swoim spojrzeniem i uśmiechem. Nieważne, co będzie, ważne, że Milen jest z nami, że mieszka w godziwych warunkach i w normalnym domu. Teraz, kiedy piszę, Milen śpi obok mnie, z głową na moim kolnie. Trochę to dla mnie trudne, bo wierci się i kopie. Selam położyła ją najpierw na dziecinnym materacu (z Domu Sióstr Matki Teresy z Kalkuty). Ciągle z niego spadała. Wczoraj w nocy znalazłem ją głęboko pod moim łóżkiem, bez koca, śpiącą na podłodze. Mniej więcej co 30 minut budziłem się, aby ją znowu położyć na materacu i przykryć kocem. Pewnie to też przyzwyczajenia spania na podłodze. Ale jak tu można pozwolić, przede wszystkim sobie, aby takie dzieciątko spało na podłodze. Ciągle zrzuca z siebie koc. W nocy jest dość chłodno. Dzisiaj nawet kupiliśmy po dodatkowym kocu dla każdego, bo przed nami jeszcze chłodniejsze miesiące. Najzimniej jest chyba wtedy, kiedy najwięcej pada, czyli w lipcu i w sierpniu. Umęczony trochę jestem w nocy, bo co chwilę muszę Milen podnosić z podłogi i przykrywać ją kocem, tym bardziej, że jest przeziębiona. To jednak bardzo miłe i słodkie niewyspanie.


Wstałem rano naprawdę umęczony, bo w końcu wziąłem Milen z materaca do swojego łóżka. Też nie pomogło. Ciągle zrzucała z siebie koc. Wierciła się przez cały czas. Raz była obok mojej głowy, raz jej nogę miałem na swojej twarzy. W końcu uderzyła przypadkowo głową o ścianę i rozpłakała się. Trzeba było ją uspokoić. Noc miałem przespaną na 1/4 gwizdka.
Przy śniadaniu podjąłem temat tych dziwnych zachowań.

Selam, powiedz mi, czy tu, w Etiopii, to normalne, że śpi się na podłodze w ubraniu i bez koca? To jest jakieś chyba przyzwyczajenie Milen – zapytałem.
Tak, tak jest tu wszędzie – odpowiedziała wstydliwie Selam.
No ale u nas śpi tylko w pidżamie. W nocy jest bardzo zimno. Jak temu zaradzić? – ciągnąłem.
Wiesz, w Afar jest przez cały czas bardzo gorąco. Tam to norma – dodała Ulli.
No dobra, to jadę zaraz po śniadaniu kupić łóżeczko dziecinneto zamknięte, przynajmniej nie będzie miała możliwości zejść w nocy na podłogę – oznajmiłem.

Dziś już jest łóżeczko. Podwójny koc i straż żeńska przy łóżku Milen. Miło. Mam nadzieję, że nauczy się szybko spania pod kocem w pidżamie. Cieszę się bardzo z Milen. Jestem w niej zakochany i mam nadzieję, że ta miłość będzie dalej kwitła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *