Perła Afryki

Nie potrafię zadecydować. Nie wiem. Zupełnie nie wiem, co robić. Jutro jeszcze raz porozmawiam o tym z miejscowym biskupem. Zobaczę, co powie. Nie jestem do końca przekonany. Rozsądek mówi „nie”, serce mówi „tak”. Dałem sobie na to miasto dwa dni, myślałem nawet, że może dłużej tu posiedzę, ale nie ma co… mniej więcej wszystko już wiem. Trzeba wracać do domu i swoich spraw, a jest ich dużo…

 – Jak tam Guraghe? – jakimś cudem doszedł do mnie wczoraj SMS od Diego Malara, który teraz jest w Addis.

Bardzo duża bieda. Jest spokojnie i bezpiecznie. Biskup chce dać ziemię pod dom. Tylko jego budowa jest kosztowna. Nie wiem, co mam robić… – chyba z dziesięć razy próbowałem wysłać tego samego SMS-a, jednak nie wyszedł poza zasięg mojej komórki.

Nie działa internet. Zasięg komórkowy znikomy, w zasadzie żaden. Coś tam pokazuje, ale ani nie można zatelefonować, ani wysłać jakiejkolwiek wiadomości. Na początku myślałem, że nie mam nic na koncie. Poszedłem więc do najbliższego baraku (czyli sklepu), aby kupić kartę. Niestety, kart nie ma. W drugim to samo. Wreszcie w kolejnym udało się. Poprosiłem o „50”, sprzedawczyni dała mi „15”. Myślałem, że znów chcą mnie orżnąć. Poprosiłem drugi raz o „50”, lecz kobieta stwierdziła, że tutaj takich nie ma. No cóż… moje przyzwyczajenia ze stolicy okazują się tu mało pożyteczne.

Jest duża bieda. To widać. Po ubraniach, zabudowach, po wszystkim. Dość znaczna ilość mieszkańców – powiedzmy przeważająca – chodzi boso. Mieszkańcy tego trzytysięcznego miasta nie są przyzwyczajeni do Białych. Wszyscy mi się przyglądają, a dzieciaki ciągle ganiają za mną i towarzyszą mi w wędrówce przez całą miejscowość. Musiałem ją poznać, zaprzyjaźnić się trochę z nią i z jej mieszkańcami. Chciałem zobaczyć, czy da się tutaj coś zrobić w przyszłości. Trzy dni temu zadzwonił do mnie biskup i powiedział, że może mnie zabrać z Addis Abeby. Oczywiście, przystałem szybko na tę propozycję. A jakże… Wiedziałem bowiem, że jeśli mu na mnie zależy, uzyskam bardzo wiele. I tak też jest, bo w zasadzie on zrobiłby wszystko: dałby ziemię, wybudował dom swoimi siłami i pod jego nadzorem. Miałbym dobry patronat i protektorat. To bardzo ważne w moim działaniu.

Wczoraj biskup spędził ze mną i z Marko ze Szwajcarii cały dzień, do bólu. Podziwiałem go za to. Był prawdziwym sługą. Tego się nie spotyka tak często wśród biskupów… A przecież w dzisiejszych czasach właśnie świadectwo jest w cenie. Biblista z wykształcenia, posiada doktorat, ale w kontakcie jest prostym człowiekiem. Nie wywyższa się ani też nie przechwala swoją wiedzą. Mało jest takich ludzi. Po wielu dyskusjach stwierdzam, że to święty człowiek. Marko natomiast jest szefem duszpasterstwa emigrantów z ramienia Episkopatu Szwajcarii. Przynajmniej trochę dowiedziałem się o jego kraju, o jego problemach i sukcesach. Przyjechał tutaj w sprawach imigrantów z Erytrei. To fajny gość i bardzo inteligentny. Mówi kilkoma językami, co robi wrażenie. Zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. Tak też spędziliśmy w trzech cały dzień: biskup, Marko i ja. Dowiedzieliśmy się o sobie wszystkiego.

Następny dzień postanowiłem przeznaczyć na rozpoznanie terenu. Ot, tak zwyczajnie. Od ludzkiej strony, nie tej oficjalnej, dyplomatycznej, do pokazania i pochwalenia się. Poszedłem do pierwszego napotkanego fryzjera. Zajrzałem do środka. Nie było nikogo. Wyszedłem, nie czekając, bo czystość tego miejsca nie wróżyła niczego dobrego. Poszedłem do następnego zakładu fryzjerskiego. Usiadłem już na fotelu, ale po trzydziestu minutach czekania zrezygnowałem. Nie było kluczyka od szuflady z maszynką do obcinania włosów. Postanowiłem więc poszukać kolejnego fryzjera. Ten okazał się całkiem przyzwoity. Wprawdzie wziął ode mnie 10 birów, a powinien 5-7, ale cóż… Nie jest to pokaźna suma, jednak sam fakt oszukiwania drażni mnie.

Postanowiłem czegoś się napić. Było gorąco i duszno po deszczu. W przydrożnej knajpie poprosiłem o mały napój i też zażądano 10 birów. Wiedziałem, że i tym razem mnie naciągają. Przecież taki napój nie może kosztować więcej niż 7 birów (0,31 €), ale… niech im będzie. Zakląłem do siebie siarczyście i poszedłem dalej. Nie chciało mi się już dyskutować ani kłócić. Ludzie zapraszali mnie do swoich domostw. Czasami wchodziłem, aby się tylko przywitać. Ktoś poprosił o zdjęcie, o uściśnięcie dłoni, ktoś dotknął mojej ręki, aby doświadczyć jeszcze bardziej Białasa. Miło. Mało kto tutaj mówi po angielsku, ale prawie wszystkie dzieciaki wiedzą, jak powiedzieć poprawnie: Daj mi pieniądze.

Przy obiedzie usiadłem z Paulo i z jego dzieciakami. Wypytałem ich o wszystko. Ludzie świeccy i tacy normalni są czasem uczciwsi od tych uduchowionych. Widzą też wszystko innymi oczami, powiedzmy takimi normalnymi. W jaskrawy sposób potrafią powiedzieć, co jest dobre, a co złe, kto jest godny zaufania, a kto nie. Z którym aniołem można się napić wódki, a który ma podrabiane skrzydła. Można się dowiedzieć, jak sprawy tutaj idą dobrze, a kiedy się źle mają. Ile kosztuje cegła, a ile cement. W jakiej proporcji miesza się Ziemia z Niebem i jaka forma z tego wychodzi. Zostałem właśnie dlatego, aby dowiedzieć się jeszcze więcej o tej nieznanej i tajemniczej mi rzeczywistości.

Miejscowość rzeczywiście spokojna. Biedna, więc sens działania jest jeszcze większy. Jeśli zdrowe dzieci są tak ubrane i żyją w takich warunkach, to nawet nie chcę wiedzieć, jak tutaj żyją osoby niepełnosprawne. Czy wiesz, Drogi Przyjacielu, że tutejsi mieszkańcy w swojej nieświadomości traktują nieraz osoby niepełnosprawne jak zwierzęta? Nie wynika to ze złej woli, lecz z braku edukacji, przykładu albo z innej wizji życia. To popycha do tego, aby właśnie tutaj, w Emdibir, założyć dom z osobami niesamodzielnymi. Mamy już doświadczenie – dlatego teraz taki dom uruchamiałbym bardzo powoli, dobierał odpowiednio jego mieszkańców. Może na sam początek zaangażowałbym Selam do poprowadzenia go. To byłoby coś niesamowitego. Zachętą też jest to, że wszystko tutaj kosztuje mniej niż w stolicy. Pensja zaczyna się od 450 bir, czyli 20 € miesięczne, a w Addis od 1000. To dla mnie duży plus, bo problemy finansowe ciągle nas przytłaczają. Utrzymanie takiego domu byłoby mniej kosztowne, mając oczywiście na myśli realia europejskie. Można by było wiele zrobić. Już widzę oczami wyobraźni nasz dom z pięknym ogrodem, obsadzonym egzotycznymi roślinami, dużą pracownią artystyczną i salą do zajęć rekreacyjnych. W tym świecie ten dom byłby perłą Afryki.

 

Argumentów przeciw takiemu domowi jest wiele. Pierwszy z nich – znów pieniądze. Niestety, pieniądze! Bo nie ma tutaj domów, które można by wynająć. Kupić się nie da. Nie pozwala na to system tego kraju. Pozostaje budowa na terytorium Kościoła katolickiego. 200 mkw. domu to jakieś pięćdziesiąt tysięcy euro. Tak naprawdę tyle nam potrzeba. Trochę dużo, jak na taki dom, w tym miejscu i na te warunki. Myśląc o takich pieniądzach, od razu mina mi się krzywi. Jest jeszcze inna wątpliwość: ten dom nigdy nie będzie nasz, tylko Kościoła. Abba Musle, biskup tego miejsca, jest naprawdę dobrym człowiekiem, ale kto zagwarantuje, że jutro nie będzie zmiany i przyjdzie ktoś, kto będzie chciał nasz dom przeznaczyć na coś innego? Skąd mamy wziąć taką kasę? – to też ważne pytanie. Może jeździć po Europie i organizować konferencje mające na celu zebranie pieniędzy? To wymaga dość dużo czasu i wcale nie jest takie proste. Kto dziś się przejmuje Afryką, osobami niepełnosprawnymi, które skazane są na powolne umieranie? Kto się tutaj przejmuje zdrowymi dziećmi? Kogo to w Europie obchodzi? Ach… pytań jest zbyt wiele. Myśląc sercem, należałoby w ogóle nie patrzeć na pieniądze, majątek nasz czy nie nasz, tylko zawijać rękawy i brać się do roboty. Nie wiem. Być może tak trzeba. Jednak wolałbym bezpieczniejszy układ. Czy jest on możliwy w Afryce? Pewnie nie. Dlatego proszę, powiedzcie mi, co mam robić, jak decydować… Podpowiedzcie, proszę, moi Przyjaciele, co mam robić? Zadecydować, że tutaj zakładamy dom, i działać? Nie patrzeć na nic: ani w tył, ani w przód? Dać sobie spokój i cieszyć się domem w Addis? Tutaj dopiero zdałem sobie sprawę, że nasz dom Tamir rzeczywiście jest szczytem możliwości. Czy nie warto zatem właśnie tutaj rozwiercić źródło, które potem obficie wytryśnie?

Wzywam Was wszystkich. Obudźcie się wreszcie! Ruszcie swoje tyłki, do cholery! Przyjdźcie do mnie z poradą, wszyscy koptyjscy Aniołowie. Zbierzcie się tutaj, jeszcze przed moim wyjazdem, i naradźcie się razem, jak działać, jakie podejmować decyzje w Guraghe. Jutro rano coś muszę powiedzieć Abba Musle.

4 thoughts on “Perła Afryki

  1. a lekarz bylby blisko?w razie czego,gdyby cos sie stalo,szpital?poniewaz to region biedny z czasem wielu innych,mieszkancow zwracaloby sie po pomoc o to,czy o tamto…trudno odmowic,niewiem co jeszcze trzeba brac pod uwage?dojazd utrudniony?lotnisko jak daleko?a z drugiej strony jak biskup da kase…wg.mnie trzeba jasno uzyskac warunki od biskupa-jesli da kase i zagwarantuje,ze dom bedzie jedna z siedzib betel,ze po 10 latach nie wyrzuca ewentualnych mieszkancow to warto!

  2. Może przez te doświadczenia, które napotykasz na swojej drodze tam w Adis Abebie, chcą Cię czegoś nauczyć nowego…może pokory, ubóstwa…tu w Europie wielokrotnie człowiek goni za pieniądzem, a oni, ciężką pracą uszą zapracować na to by mieć co jeść, w coś się ubrać każdego dnia…To uczy pokory, by mówiąc brutalnie, nie wybrzydzać np. z kolorem ubrań, mieć albo nie mieć czegoś itp. itd….

  3. Wszyscy, którzy doradzają budowę takiego domu, powinni wziąć również na siebie dobrowolną odpowiedzialność za istnienie upośledzonych istot ludzkich, które tam będą zamieszkiwać długie, długie lata…Póki co, nie ma żadnych chętnych, którzy zechcieliby wesprzeć dom już istniejący-ani do adopcji ani w innej formie…. A dom wśród zieleni dla upośledzonych umysłowo-pomysł piękny…..Życzę by znalazł się ktoś, kto wesprze to finansowo

Skomentuj Beata Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *