Obraz po bitwie…

Nie jestem w stanie na stałe zamieszkać w tym domu. Przynajmniej nie teraz. Być może nawet chciałbym. Z resztą mam dużą wątpliwość, czy by mnie od razu nie poniosło jeszcze dalej i dalej. Niech zatem będzie tak jak jest, bez pytań i odpowiedzi. Jest dobrze i niech tak zostanie, choć nie powiem, że mi łatwo.

Zdaję sobie sprawę, że muszę wrócić nie tylko ze względu na rodzinę (ona przecież mogłaby przyjechać tutaj), ale przede wszystkim ze względu na utrzymanie wszystkich domów, wspólnot i dzieł. To prawda dość bolesna, ale prawdziwa. Jeśli nie wrócę, to nie będzie mojego domu w Krakowie, innych domów i dzieł w Europie, nie będzie również tego domu tu, w Etiopii, ani kolejnych podobnych w Afryce. Być może ktoś kiedyś przejmie pałeczkę i będę mógł zajmować się tym, czym chcę, i być tam, gdzie chcę. Dziś jednak jestem tam, gdzie muszę być. Taka jest konieczność. Jakoś to działa, ale tylko jakoś. Mam tego pełną świadomość. Póki co, mogę tylko zostawić wszystko na jakiś czas – niedługi, zawsze zresztą podłączony albo przywiązany kablem do internetu.

Do moich zadań należy utrzymanie całości. Modernizowanie systemu i jego kontrola, niestety. Na moich barkach jest w zasadzie wszystko. I nie dlatego, że jestem herosem nie do zastąpienia, tylko że nikt nie chce się tego podjąć. Wymaga to dość dużego poświęcenia, no i nie przynosi żadnej korzyści, tylko wielorakie straty, bóle i cierpienia. A przecież nikt nie kocha umierać za miliony. Ja również nie nazywam się Million. W moim przypadku to jednak picie własnego naważonego piwa. Wtedy zapewne inaczej to smakuje.

Jeśli nie będzie mnie w Europie, nie będzie pieniędzy na ten afrykański dom. Bo i nikt nawet nie będzie o nim myślał. Po co coś, co jest daleko i kradnie pieniądze, których zawsze na wszystko brakuje? Nasza mentalność każe nam myśleć o tym, co już mamy. I to jest problem. Stawia poprzeczki i barykady. Kiedy jest się młodym i bez zobowiązań, miło się bawić w coś, co jest dobrą zabawą, w dodatku ogólnie uznawaną za dobrą. Przychodzi jednak czas, kiedy zabawa przestaje być zabawą, a życie rozkłada nas powoli na łopatki i każe myśleć nad wyraz konkretnie i zawsze odwrotnie, niż tego chcemy. Stawia nas w kąt lub z zapłakanymi aniołami w pokoju na poddaszu. Z tej pozycji widzimy zupełnie coś innego. Obraz świata kurczy się jak w zagęszczonej sinusoidzie. Wtedy wszystko się kończy albo przeobraża. Wtedy wszystko staje się doświadczeniem albo konsekwencją drogi. To zapewne kolej rzeczy. I dobrze, że tak się dzieje. Niech zatem tak pozostanie.

Mój problem polega na tym, że to, co już jest – istnieje i trzeba się tym dalej zajmować. To, co jest, jest nie tylko materialne, ale i niematerialne. Słowo stało się ciałem. Teraz ciało potrzebuje słowa. Idee pozostały, bo w odpowiednim czasie zamieniły się w konkret. I dziś trzeba je dalej pielęgnować i rozwijać. Bo to wszystko stanowi mnie samego. Stąd ta ciągła droga i konsekwencja rozwoju. To dobry kierunek. I śmiem powiedzieć – jedyny mój słuszny kierunek. Niech więc trwa to wszystko i rozwija się dalej za przyczyną przypadków, które nigdy nie są przypadkami. W słabości niech rozwija się siła. Z tej słabości chcę czerpać zatem jak najwięcej sił potrzebnych do dalszej wędrówki. Z niej niech się rodzi wszystko, co piękne. I w niej pragnę złożyć wszystkie moje siły, aby z niej być wyzwolonym. Słowo „słabość” niech stanie się zatem kluczem do wszystkiego, również do mojego życia.

Większą część moich stałych przyjaciół i współpracowników nie interesuje Afryka, Etiopia i takie tam działania. W ich oczach to raczej kolejne moje dziwactwo, a może nawet nieodpowiedzialność. Rodzina kocha i akceptuje, jak to zawsze rodzina, choć trudno powiedzieć, aby była do końca przekonana o słuszności kierunku. Wierzę, że moi znajomi kiedyś się przekonają i do tego dzieła. Mam również nadzieję, że już wkrótce stworzymy międzynarodowy team oparty na przyjaźni, która zakwitła przy wspólnie pokonywanej drodze. Wierzę, że będziemy się razem martwili o ten i inne podobne domy czy dzieła. Przyjaciele drogi bardziej znają tę rzeczywistość, dlatego jest im łatwiej w to wejść i zrozumieć.

 

Chciałem im dziś bardzo serdecznie podziękować. Pierwszą taką osobą, jaką noszę w sercu, jest Diego Malara, antropolog, wykładowca Uniwersytetu w Edynburgu, stypendysta na Uniwersytecie w Addis Abebie. To on pierwszy podjął się pomocy tworzenia tego dzieła. Bez niego chyba nic by nie wyszło. Jego wrodzone i wyuczone umiejętności mediacji bardzo pomogły.

Diego, stary przyjacielu, dziękuję Ci za wszystko. Wierzę, że nasza znajomość i przyjaźń będzie trwała nieco dłużej. A jeśli nawet każdy z nas pójdzie w swoją stronę, to wiem, że ten czas był dla nas obu czasem pięknym i zarazem owocnym, co chyba najważniejsze. Znajomość z Tobą to radość życia! Niech tak pozostanie! I niech taka pozostanie nasza pamięć! Niech żyje Kalabria! Na starość (tak jak snuliśmy wizję przyszłości przy ogrodowym stoliku w Taitu) usiądziemy na małych stołeczkach gdzieś tam na południu, może i Włoch, i będziemy obserwowali, jak życie płynie, jak Ziemia się kołysze i jak wielkie jest przyciąganie ziemskie.

Dziękuję Verenie Plank za przyjaźń, wsparcie i wspólnie podejmowane działania. Z odległości czasu myślę, że warto było. Niech żyje Południowy Tyrol! Życzę Ci wszystkiego, co dobre. Życzę Ci dobrych i niezakurzonych dróg. Wierzę, że nasze ścieżki jeszcze nieraz się skrzyżują. Jeśli nie Namibia, to Kenia, a w ostateczności zawsze Addis czeka! Amica, dziękuję.

Dziękuję Ulli Kientzl. Wraz ze wszystkimi Współmieszkańcami naszego nowego domu chcę dziś uklęknąć przed Ulli i wymyć jej nogi, całując je i mówiąc: dziękujemy. To opatrznościowa osoba. Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby jej zabrakło w tej całej układance.

Dziękuję Selam i Abebie za prowadzenie domu z sercem i oddaniem. To one na co dzień tworzą atmosferę tego domu. Dziękuję za zaufanie. I proszę Was, dziewczyny, o jeszcze więcej. Mam nadzieję, że ten dom będzie nowym kwiatem w afrykańskiej rzeczywistości.

Dziękuję Siostrze Maryli ze Zgromadzenia Matki Teresy z Kalkuty. Za wsparcie, wprowadzenie w tajniki prawdziwej pomocy. Dziękuję Siostrze Marcie Jon za serce, radę i wszelkie medykamenty. Bez Was nasz dom by nie istniał. To wiem na pewno!

Dziękuję Amanowi Degif, dyrektorowi ACS, nie tylko za współpracę, ale postawę otwartości i nieskazitelnej uczciwości. Dziękuję.

W końcu dziękuję Karolinie i Marcinowi Mysłkom. Gdyby nie oni, nie byłoby tego bloga i całego zaplecza działania.

Dziękuję mojej rodzinie za codzienną troskę, wsparcie i wyrozumiałość. Kocham Was, najbliżsi.

Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali i nadal wspierają. To dla mnie bardzo ważne. Bez tego poczucia już dawno bym się poddał. To poczucie dodaje odwagi, aby iść dalej!

Dziękuję Ci, Panie Boże, za to osobiste doświadczenie. Nie powiem, czasami było dość mocne. Jednak zawsze w pełni radosne i z wewnętrzną satysfakcją. Dziękuję! Naprawdę z całego serca dziękuję. Działaj dalej, Boże, jeśli możesz. Ucz służby, pokory i prawdziwej miłości. Zsyłaj życzliwych ludzi, najlepiej od razu aniołów, bo oni znają się na rzeczy.

3 thoughts on “Obraz po bitwie…

  1. Zabrzmiało to jak pożegnanie…ale może tak nie jest…pamiętaj że wielu którzy się zajmują podobnymi sprawami, rzeczami trudno jest przekazać komuś swoją spuściznę, musiałby sie znaleźć podobny „Boży szaleniec” o podobnych ideałach, a takich ze świecą szukać. Pamiętaj tylko jedno: JEŚLI ON (TEN Z GÓRY) UŁOŻYŁ TWOJE ŻYCIE TAK A NIE INACZEJ, NIE TAK JAK TY BYŚ CHCIAŁ, TO ZNACZY ŻE MASZ REALIZOWAĆ DALEJ JEGO MISJĘ DZIEŁA „BETEL”, ANGAŻUJĄC SIĘ CAŁYM SOBĄ W DZIEŁO, KTÓRE STWORZYŁEŚ. Ucieczka, zmiana miejsca pobytu nic nie pomoże, bo to żyje w Tobie!

  2. Doskonałość polega na tym, by pełnić wolę Bożą, by być tym, czym On chce nas mieć. (święta Teresa od Dzieciątka Jezus) – MYSLI ŚWIĘTYCH KARMELU

    Szatan chce przemycić do twojego serca myśl o Bogu jako twoim rywalu, który jest ci przeciwny, który nie chce twojego szczęścia, który nie pozwala realizować ci własnej wolności. Tak przedstawił Go pierwszym ludziom w Raju. Zniszczył nić zaufania stworzenia do Stwórcy. Od tamtej chwili zaufanie jest prawdziwym trudem. W pojawiających się w codzienności trudnych doświadczeniach Bóg stawia ci przed oczy prawdę o tym, jak bardzo jesteś jeszcze przywiązany do własnej perspektywy, jak bardzo jesteś skoncentrowany na sobie, a nie na Jego przewidującej mądrości. Tylko trudne momenty życia mogą odkryć ci tę prawdę. Upokorzenia, cierpienia, zmęczenie, jakiekolwiek zakwestionowanie przez innych – to wszystko pomaga ci poznać siebie. Nawet drobne przykrości ujawniają skryty bunt, uświadamiając, jak trudno ci zgodzić się na coś, co uderza w twoje życie, co burzy plany i zamiary. Bardzo cierpimy, jeśli nie spełnia się to, co sami dla siebie wymarzyliśmy i zaplanowaliśmy.

Skomentuj Małgorzata Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *