Nie jestem pisarzem, poetą, publicystą ani znawcą literatury. W młodości co prawda przeczytałem wszystkie lektury szkolne, ale i tak w liceum moja nauczycielka nigdy w to nie uwierzyła. Mój obraz świata zaczynałem od zachwytów „leśmianizmami”, wędrówką Edwarda Stachury, a potem modlitwą Romana Brandstaettera. Kiedy napisałem pierwszy wiersz, Pani od polskiego stwierdziła, że mam duszę poety, ale pióro to chyba z chorej kuropatwy. Mój ostatni wiersz też nie był najwyższych lotów. Bez względu na jakość pisania, myślę, że to dobry sposób na wykrzyczenie młodości. Ach…. Już w pierwszej klasie liceum grałem w zespole heavymetalowym. Przynajmniej można było trochę pokrzyczeć! Dość szybko wytonowałem i przeszedłem na poezję śpiewaną. Potem było trochę chórów i zachwytów klasyką. Wszystko to jednak przeszło, minęło, a gitara stoi w cichym kącie domu od wielu lat bezdźwięczna. Nuty dałem na makulaturę.
Po maturze chciałem iść na filozofię, teologię i jednocześnie do szkoły teatralnej. Potem męczyła mnie chęć przejścia najpierw na filologię francuską w Paryżu, później na wokalistykę w Krakowie, a w międzyczasie na pedagogikę w Częstochowie. Z tego wszystkiego skończyłem moją edukację dyplomem z teologii moralnej. Niestety, nie czuję się dziś ani teologiem, a tym bardziej moralistą. Dyplom został schowany gdzieś głęboko w zapomnianej szufladzie i pewnie przykrywa go duża warstwa innych pożółkłych papierów.
Nie jestem też politykiem, duchownym ani biznesmenem choć każdego z nich dotknąłem po trochu. Nie żałuję jednak, że nie poszedłem w żadnym z tych kierunków. Życie wyznaczyło mi swój odrębny szlak, z którym najwyraźniej się oswoiłem. Dla niezadowolenia innych, nie jestem prawicowcem, lewicowcem, konserwatywnym ani też liberałem. Choć z drugiej strony po części jestem każdym z nich, zależnie od konkretnej sprawy i osoby. A dziś to bywa różnie. Trudno identyfikować się z którąkolwiek z opcji.
Nie jestem dziennikarzem ani redaktorem, choć w swoim czasie doświadczałem tego. Z wielką radością wspominam spotkania radiowe: te liczne programy, słuchaczy i napotkanych tam przyjaciół. Wracam często myślami do tamtych dni i myślę o tym czasie dość ciepło.
Nie jestem nauczycielem ani wychowawcą, choć tak naprawdę przecież wychowuję i nauczam, ale pewnie tak jak każdy z nas.
Nie jestem też podróżnikiem choć tak często chciałbym nim być. Z zazdrością patrzę na nich i nie o jednej podróży mi się marzy. Spotykam się z nimi na wszystkich dalekich mych drogach. Z otwartą buzią słucham ich opowiadań, zaglądam na ich strony internetowe i systematycznie kupuję czasopisma podróżnicze. Lubię też oglądać programy telewizyjne, filmy dotyczące egzotycznych miejsc. Zawsze sobie mówię: kiedyś tam pojadę! Jednak najczęściej jestem zmęczony podróżami, tymi dalekimi i bliskimi, a nawet mam ich przesyt. Bywa, że poza miejscem stałego zamieszkania zmuszony jestem przebywać większą część roku, czasami nawet zdecydowanie większą. I nie zawsze są to radosne i łatwe pobyty. To męczy, choć wielu młodych zazdrości mi jeżdżenia. Wszystko jest piękne do czasu i kiedy nie staje się monotonnym wysiłkiem. Często mówię dość, tak dalej już nie dam rady, choć kiedy siedzę w domu dłużej niż tydzień, to myślę, że coś jest nie tak i czekam na następny wyjazd. Jakaż to przewrotność ludzka! Nie jestem też fotografem, choć tyle zdjęć czasem robię. Jeśli jednak je robię, to bardziej z musu, aby coś zarejestrować, zostawić i umieścić na stronach. Tak naprawdę w ogóle nie znam się na tym ani mnie to nawet nie pociąga. Nigdy nie przesunąłem tego małego suwaka z napisu „auto”.
Nie jestem naukowcem, choć kiedy studiowałem, marzyłem o tym, że kiedyś nim zostanę, będę miał tytuł doktora, potem zrobię habilitację, aż w końcu zostanę zacnym profesorem, który będzie wykładał na zacnym uniwersytecie. Niestety, nic z tego nie wyszło. Na kolegów z tymi tytułami patrzę z zazdrością i wielkim podziwem. Imponują mi swą inteligencją i naukowym kunsztem.
Nie jestem filozofem. Po niej zostały tylko zakurzone książki na moich licznych półkach. Nie daję ich jednak wyrzucić, choć zamachów na nie było oj wiele. „Po co Ci one?”. Pytają najbliżsi. Nie wiem, trochę się z nimi zżyłem.
Nie jestem też etnografem, archeologiem, kulturoznawcą ani antropologiem, choć te dziedziny mnie nad wyraz dzisiaj pasjonują. Nie jestem też przewodnikiem turystycznym choć tak często się w niego zabawiam. Czasami sprawia mi to dużą przyjemność, czasami męczy i wkurza.
Ach! I jeszcze jedno: czasem czuję się jak agent nieruchomości. Znam wszystkie aktualne ceny domów w danym regionie, nawet w najdalszych zakątkach globu. W myślach kupuję nieruchomości, przeglądając przeróżne gazety. To mój ulubiony dział gazet. Najbardziej lubię te ze zdjęciami. Więcej mogę od razu kupić. Kiedy mi coś nie wychodzi, to wchodzę na strony internetowe z nieruchomościami, aby odreagować. Ot, taka mała przypadłość. Moi najbliżsi znając te moje dziwactwa, kiedy chcą coś kupić lub sprzedać, pytają o radę. Wiedzą, że mam bieżące w tym względzie informacje.
Nie jestem diabłem, nie jestem aniołem, choć przyznam się, że różnie bywało. Myślę, że nie jestem przegranym ani też wygranym. Nie czuję się bezimiennym, ale też nie czuję się bohaterem. Czuję, że jestem na swoim miejscu, że robię to, co do mnie należy, a przede mną jest jest jeszcze kawał do zrobienia. Nie wiem tylko, czy dam radę, czy sił wystarczy, czy z tym wszystkim zdążę, czy po drodze mnie coś nie powali. Nieważne, czy ktoś to dostrzeże, choć trudno ukrywać, że każdy gest przychylności ociepla duszę, co z kolei jest niezłą zachętą do dalszej pacy. Chyba też nieistotne do końca, czy po mnie coś zostanie. Istotne jest to, co teraz da się zdziałać.
Można by wymieniać dość długo, kim nie jestem. Łatwiejsze to niż odpowiedź na pytanie, kim jestem. Najbardziej lubię zwrot „ojciec ruchu Betel”. Wtedy jestem strasznie dumny i nieskromnie radosny. Kiedy ktoś mnie tak przedstawia, zakola uśmiechu pojawiają się na policzkach. Kiedy jadę do któregoś domu „Betel” i słyszę od Mirka, Felka, Andrzeja lub Kasi słowo „Tatuś”, bierze mnie to od razu, a serce wchodzi mi do gardła. Tym razem nie o dumę chodzi, lecz o wyrzut sumienia. Chciałbym dać wtedy tym moim „wiecznym dzieciom” wszystko, choć wiem, że to jest niemożliwe. Mam wtedy kaca moralnego, że nie mogę z nimi zostać, być przy nich na stałe i do końca ich adorować, spędzać razem niedzielę i świętować wszystkie urodziny. Straszne to uczuciowe: prowokujące i zobowiązujące. Nie zawsze potrafię sobie z tym poradzić. Wiem też, że gdybym został, nie byłoby Grzesia, Ani, Andrzejka, nie byłoby mojego Krzysia, bo oni zrodzili się znacznie później, a przecież bez nich nie dałbym chyba dzisiaj rady. Dlatego wiem, że tak musi być. Taka jest konieczność. Taka jest moja wędrówka i taka jest moja droga. Wiem też, że przecież to nie ja sam tak chcę, że to tylko tak wychodzi. Nigdy tego tak nie planowałem i nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nie mam nawet takiej natury rozpamiętywania. Podążam zawsze dalej: bezmyślnie i konsekwentnie krok po kroku. Coś mnie pcha, aby iść dalej i aby nigdy się nie zatrzymywać, przynajmniej na długo. Powracać – tak, ale nie siedzieć w miejscu, a to czasem bywa bardzo trudne.
Dla uściślenia, zaproponuję Ci jedno, Drogi Przyjacielu: jeśli jesteś po mojej stronie, proszę, mówi mi po imieniu, tak jak większość moich znajomych i przyjaciół. Zatem mów mi Andrzej. Będzie mi bardzo miło. Łatwiej się będzie nam wędrowało. Jeśli jestem Ci bardzo bliski, proszę, mów mi „Jędruś”, choć pamiętaj, ten zwrot jest zarezerwowany raczej dla wybranych. Jeśli zaś masz pewne obiekcje, może małe wątpliwości, pozostańmy w takim wypadku raczej na „Pan”. Z dystansem będzie nam może łatwiej i bezkonfliktowo! Obiecuję, nie będę Cię przekonywał do siebie. Po co się dręczyć.
Jakkolwiek – zapraszam, idźmy dalej.
świetny blog !!!
Like the blog
No no no, w końcu po tylu latach poszłeś po rozum do głowy i zacząłeś pisać bloga, super…będę tu częstym gościem i pisz pisz….czekam na nowe notki (Małgorzata admin iSzkaplerz na facebook.com)
Raduje się dusza ma iż potrafisz odkrywać drogę wskazaną przez Pana i nią kroczysz. Zawsze pozostajesz w moim sercu choć tak dawno cię nie widziałem.
Myślę że my się rozumiemy. To co robimy nie jest naszą pracą ale naszym powołaniem. Janusz
Andrzeju ! Jak to dobrze ze jesteś ,że jesteście WY Wszyscy , którzy Tobie podobni prowadzą RODZINNNE(!) DOMY dla naszych wiecznych dzieci.
Wiem, że czasem ciężko, ale Najwyższy widzi. Widzi i nieustannie potakuje głową mówiąc -„tak trzymaj Jędruś ” AVANTI!
Najpierw kupiłem od Pana koptyjską ikonę, potem zaciekawiła mnie osoba , która sprzedaje w Polsce ikony z Etiopii. Okazało się, że dobrze zrobiłem zaglądając tu, spotkałem interesującego człowieka, było warto !
Tadeusz Karabowicz
Kuszony pod moim krzyżem
już żurawie odleciały kuszone na pustkowiu
jak zapomniane słowa
upadłem pod moim krzyżem pośród ciemności
i bezdroży
trawy i miedze nagie wyły jak stada wilków
leżałem przykuty do ziemi
zamilkły
chmury gęste nade mną śpiewały psalmy
wstawał nad moją grzeszną duszą
dzień upalny