Co trzeba było zrobić, zrobiłem. Dałem z siebie wszystko. Chyba nawet więcej niż trzeba. Niekiedy byłem bardzo zmęczony, ale nigdy nie dałem tego po sobie poznać. Musiałem być rześki i żywy, aby skutek był pełen i aby zostawić jeszcze trochę innym. Wiem, że tak trzeba. Bo to godne, słuszne i sprawiedliwe iść przed siebie. Nie dałem się zwieźć na pokuszenie, choć przyznam, że łatwo nie było. Nie dałem za wygraną. A niech diabli wezmą wszystkie przeciwności losu! Nie będę ich teraz opisywał. Nie będę się użalał, choć wybaczcie, czasami mam wielką ochotę upuścić sobie trochę. Wiem, że nic mi to nie da. Więc basta! Niech zatem lepiej zostanie ten obraz, jaki zostawiłem w sobie. Z nim chcę dziś zasypiać. Jest dobrze i trzeba tak trzymać, póki sił starczy nam wszystkim. Trzymajmy się zatem mocno, proszę Cię o to, Panie Boże!
Tak, wiem, wiem… Dużo, oj dużo wewnętrznej radości, umęczonej satysfakcji, nowych doświadczeń i wrażeń. Tak, noszę dziś w sobie dużo Afryki. Dziękuję Ci za ten nadmiar słońca. Nie pytam jednak, co dalej. Ani nie mam zamiaru zastanawiać się nad tym. To nie mój styl ani charakter, wiesz dobrze. Wybacz mi, ale to zostawiam Tobie. Rób z tym wszystkim, co chcesz, tylko nie zamęczaj mnie, proszę Cię, Panie Boże!
Odziany w białe szaty, w ręku trzymając laskę koptyjską, położyłem się na ziemi, tak jak zresztą wszyscy to tutaj robią. Czołem i ustami dotykałem ziemię. Nie wiem, co to dokładnie oznacza, ale czułem, że przynajmniej tutaj, na tej afrykańskiej Ziemi tak trzeba. Bez wątpienia wymaga ona szczególnej troski, czołobitności i ogłady zarazem. Prosiłem o ten dom, o wszystkie zapalone ogniska mojego życia. Prosiłem o każde z osobna. O łaskę sił i wytrwania, życiodajnego błogosławieństwa dla wszystkich. Nie mam pojęcia, ile to trwało. Podniósł mnie z ziemi starzec w żółtym odzieniu i fioletowym nakryciu głowy. Potem podszedł kapłan i dał do całowania wnętrze swojej dłoni, jednocześnie dotykając nią mojego czoła. Stałem zamyślony nad wszystkimi moimi big-bandami i zawirowaniami świata. Ktoś potem przyniósł wodę, prawdopodobnie święconą. Najpierw skropił moje skronie, pół kubka wylał mi na głowę, a pół dał do wypicia. Nie protestowałem, choć przecież nie znam pochodzenia wody. Wtedy o tym nie myślałem. Trzeba przecież łapać chwilę mistycznych wydarzeń. To było pod wieczór dnia Maryam. Przez przypadek wszedłem do etiopskiej ortodoksyjnej świątyni.
Następny dzień był naznaczony samymi symbolami. Chyba za bardzo ta Ziemia zbratała się ze mną. Czuję ją ciągle na sobie. Przytuliłem najpierw Ambasai i kilkoma językami świata powiedzieliśmy sobie wszystko. Potem to samo zrobiłem z Denką, Deribią, Milan, Binym, Rahel, Ayele, Bruk Taut i Hanną. Ten dom jest zbiorem rozrzuconych ciał niebieskich. Zawsze świecą, choć nie zawsze je widać. Z każdym z osobna mówiłem o czymś innym. Na koniec rozmawiałem z Matką Abebą. Otoczeni wiankiem domowników, uklękliśmy przed sobą i bez słów ucałowaliśmy sobie wzajemnie dłonie. Wszystko spontanicznie, ale tak jak trzeba było. Gdzieś w oddali usłyszałem szelest skrzydeł Urael – koptyjskiego Anioła, którego imienia nigdy wcześniej nie słyszałem. Dziś przecież jest jego święto, więc ma prawo krążyć po okolicy. Tu i tam zahacza skrzydłami, nie zdając sobie sprawy, że wchodzi komuś w drogę.
Jeśli chcesz, drogi solenizancie, rozgość się w naszym domu Tamir. Wypij dziś z nami tradycyjną bunę, a na kolację zjedz indżerę z shiro. Kiedy tylko chcesz, powracaj. Tak jak Ci będzie wygodnie. W tym domu zawsze znajdziesz schronienie. Zostawiam Ci uchylone okno do mojego pokoju. Zresztą i tak się nie domyka. Przylatuj zatem, kiedy tylko zechcesz. Jak wyczujesz, że w domu ciężka atmosfera, zaproś wszystkich na bunę, zagraj na harfie, może zacznij śpiewać. Jak trzeba, przytul, pogłaskaj po głowie, podaj wnętrze dłoń do pocałowania, a potem przyłóż do czoła tak jak tutaj w zwyczaju. Jeśli trzeba, pogadaj ze wszystkimi nie po anielsku, lecz po ludzku, a jeśli tego nie potrafisz lub cię na to nie stać, usiądź i zostań ze wszystkimi chociaż przez chwilę. Umówmy się, że kiedy mnie nie ma, ten dom zostawiam Ci pod opiekę. Przylatuj, zaglądaj, kontroluj, ustaw, kiedy trzeba. Proszę, weź nasz dom pod swoje zakurzone koptyjskie skrzydła. Niech będzie w nim zawsze ciepło, bezpiecznie i przytulnie. Opiekuj się wszystkimi. Liczę na Ciebie. Nie zawiedź mnie, Aniele Urael, proszę…