Wizy i hieny

Wszystko było przygotowane. Zapięte na ostatni guzik. Czekaliśmy na nie z wielką nadzieją, ja chyba najbardziej. Sami Białorusini mówią o sobie, że są społeczeństwem „Cisza”, dlatego nigdy u nich nie było żadnej rewolucji i chyba długo nie będzie. Tak też ich i ja postrzegam. Pomyślałem sobie, że materiał z Białorusi będzie dobry. Tym razem postawiłem na nich! Przygotowywaliśmy się do ich pobytu od kilku miesięcy. Mówiliśmy o nich prawie każdego wieczoru. Byli nadzieją tego domu. Nawet dzieci etiopskie czekały na dwie nieznajome dziewczyny, o których mówiliśmy, że są Białorusinkami.

Wcześniej dziewczyny specjalnie przyjechały do Polski, aby porozmawiać i upewnić się, czy wszystko będzie w porządku. One też żyły tym wyjazdem. W myślach wszystko poukładałem, jak należy. Dom miał działać z nimi idealnie. Roczny pobyt zwiastował nadzieję na uporządkowanie systemu jego funkcjonowania. Po ostatnich problemach z wolontariuszami nie szukałem już innych, a nawet blokowałem przyjazd niektórych, w moim odczuciu niepewnych i nienadających się do wspólnotowego życia z osobami niepełnosprawnymi. Zdawałem sobie sprawę, że dziewczyny, szczególnie z Białorusi, kiedy dotkną tego świata, dadzą z siebie wszystko. Myślałem też, że Afryka je uwiedzie i tutaj zostaną. Poczują ducha międzynarodowego i już nie wrócą do siebie. A jeśli tak, to być może tylko na wakacje, trzy miesiąc, ale nie dłużej. Bo wiem, że jeśli ktoś dotknie tego Kosmosu, to już się od niego tak łatwo nie uwolni. Liczyłem też, że któraś z nich przejmie prowadzenie domu na stałe.

Już dwa dni przed ich przyjazdem Selam przygotowała pokój, posłała pięknie łóżka, wymyła okno, podłogę i ściany. Pokój był odświeżony. Tego dnia nie wróciłem już z miasta do domu. Wieczorem bezpośrednio z Piazza pojechałem do dzielnicy Bole (w której to znajduje się lotnisko) i czekałem w greckiej restauracji, korzystając z Wi-Fi free. Siedziałem przed komputerem aż do północy. W końcu trzeba było wyjść po dziewczyny.

Halo… Andrzej. Jesteśmy na lotnisku – zadzwoniła do mnie Lena.
Stoję przed głównym wyjściem. Tak jak wam pisałem, nie wpuszczają na lotnisko osób bez biletów lotniczych – oznajmiłem szybko.
Ale my nie mamy wiz. Nie chcą nas wypuścić z lotniska.
– Jak to?
– zapytałem poddenerwowany.
No nie chcą nam wydać i każą wracać do Moskwy. Nie ma tutaj na liście Białorusi. Co mamy robić? – pytały zrozpaczone.
No przecież… Madonna mish!… Jeszcze tego brakowało… Poproście. Powiedzcie, że przyjechałyście na wolontariat itd. Proście jakoś.
– Dobrze, jeszcze raz porozmawiamy –
oświadczyła Lena.
A skąd macie ten telefon? – zapytałem z ciekawości, bo dziewczyny dzwoniły z numeru etiopskiego, a wiem, że kupienie tutaj karty telefonicznej przez obcokrajowca wcale nie jest proste.
To telefon pracownika lotniska – odpowiedziała Białorusinka.
Dobrze. To załatwiajcie. Czekam przed wyjściem.

Dla większości krajów z Unii Europejskiej, również dla Amerykanów, Kanadyjczyków i osób posługujących się paszportami australijskimi, wizę można kupić bezpośrednio na lotnisku. Jej koszt wynosi 20$. Najlepiej wziąć wizę turystyczną na trzy miesiące, a potem przedłużać ją w biurze imigracyjnym. Myślę, że do 6 miesięcy da się ją bez przeszkód przedłużać, oczywiście za każdym razem płacąc. Po sześciu miesiącach to już loteria i widzimisię osoby przyznającej wizę. Zawsze można jechać do pobliskiego kraju i znów po tygodniu wrócić rozpoczynając na nowo całą procedurę wizową. Jednak zawsze trzeba sprawdzić, jak to jest z danym krajem. Na przykład zdarzyło mi się w innych krajach, że opłaty za wizę są różne dla każdego kraju europejskiego. Wiadomo, że umów międzynarodowych się nie przeskoczy.

Stałem dalej poddenerwowany na lotnisku. Coraz bardziej zdawałem sobie sprawę z przegranej. Jednak czekałem na bieg wydarzeń. Być może to tylko taki początek, wszystko się załatwi, a potem już będzie tylko z górki.

Za chwilę był kolejny telefon i jeszcze następny. Tak było chyba przez godzinę. Później zadzwonił do mnie pracownik lotniska. Po dużych perypetiach wszedłem z obstawą na lotnisko. Potem od Annasza do Kajfasza. Rozmawiałem ze wszystkimi możliwymi osobami. Z jednego biura facet mnie prawie wyrzucił. Latałem jak głupi i myślałem, że może coś wskóram. W ostateczności został mi szef lotu Turkish Airlines, na którym ciążyło odstawienie pasażerek bez wiz do miejsca wylotu. Szok!

Byłem wkurzony, mówiąc najdelikatniej. Przecież pisałem i mówiłem, aby sprawdzić, jakie są warunki wizowe dla Białorusinów. W poczcie elektronicznej odpisano mi wyraźnie, że takie same jak dla Polaków i abym się nie martwił. No to masz!!! Wyprowadziło mnie to z równowagi!!!

Andrzej, nie mamy pieniędzy na powrót, co teraz mamy zrobić? – pytały Białorusinki.

Kupiłem dwa bilety dla dziewczyn, aby tutaj przyleciały. Nasz regulamin wolontariatu zakładał, że jeśli ktoś przyjeżdża na rok, to my finansujemy podróż i pobyt w Etiopii. Wszystko tak jak należy. Nie były to małe pieniądze. Wychodziliśmy z założenia, że jeśli ktoś poświęca rok, to z naszej strony to mu się należy.

Szef biura imigracyjnego kategorycznie powiedział, że nic z tego. Spytałem szefa lotów Turkish Airlines:
Nic nie da się zrobić? Naprawdę? Proszę. Bardzo proszę o wizę na jeden dzień. Jutro pójdziemy do Ambasady Rosyjskiej i będziemy załatwiali.
Uwierz mi, proszę, nie da się nic zrobić. Takie są przepisy i umowy międzynarodowe. Ale wiesz co… idź z samego rana do ambasady. Może tam coś załatwisz – zmiękł mój rozmówca, widząc naszą ulotkę domu w Etiopii, i teraz starał się być bardziej delikatny i grzeczny.

Była już trzecia godzina w nocy.

Jeśli nic nie załatwisz, to panie muszą opuścić Etiopię naszymi liniami lotniczymi jutro w nocy o godzinie 1:00. Do tego czasu muszą kupić bilety, chyba że coś wskórasz w ambasadzie – oznajmił przedstawiciel tureckich linii lotniczych.
A w razie czego gdzie trzeba kupić te bilety? – zapytałem.
Tylko w biurze Turkish Airlines.
– Tutaj na lotnisku?
– spytałem ponownie.
Nie. Tutaj nie można. Wiesz gdzie jest Ambasada Japońska?
– No nie za bardzo.

A supermarket Novis?
– A tak. Tak! –
już mi zaświtało. Byłem tam przecież kiedyś. To bardzo drogi włoski sklep dla Białasów.
No tam pomiędzy Sklepem Novis a Ambasadą Japońską.
– Od której otwierają? –
chciałem zdobyć jak najwięcej informacji.
Prawdopodobnie o 9:00. Koniecznie kup te bilety. Ja już zrobię wcześniej rezerwację – dodał na zakończenie mój rozmówca.

Przyjechałem do domu wkurzony i padnięty zarazem. Była chyba 4:00 nad ranem. Przespałem się kilka godzin i w drogę. Addis Abeba jest bardzo dużym miastem. Chcąc przejechać z jednego końca na drugi, potrzeba jakieś dwie godziny, najmniej godzinę. Cała też stolica jest wciąż zakorkowana. Jazda busikami miejskimi jest raczej koszmarem.

W ambasadzie oczywiście nic nie wskórałem. Takie są przepisy. Wszyscy o tym wiedzą. Tak jest i to trzeba respektować. Wizy dla Białorusinów załatwia się w Ambasadzie Etiopii w Moskwie. Generalnie nie ma problemów, aby je uzyskać. Ale załatwia się w Moskwie! Oczywiste. Jak można było tego nie sprawdzić?

Ach! I znów na Piazza. Potem na Bole. Potem do biura tureckich linii lotniczych. Ha! Dzisiaj zamknięte. Święto narodowe w Etiopii. Jeszcze fajniej, pomyślałem. Poleciałem na lotnisko. Nic nie wskórałem. Potem kolejny raz i kolejny raz, i jeszcze jeden raz. Nic nie załatwiłem. Wróciłem do domu i w zmęczeniu pomyślałem: Jaki ja jestem głupi! A co mnie to obchodzi? Czy ja muszę teraz spijać śmietankę za ignorancję innych? A niech je deportują i to za własne pieniądze. Poszedłem spać. Nie byłem w stanie już dalej funkcjonować.

Za jakieś trzy godziny obudziła mnie Selam.

Dzwonili z lotniska. Masz się tam szybko stawić.

Ba… Skąd mieli jej telefon? Najwyraźniej już przejrzeli nasze strony internetowe. Za chwilę i do mnie telefon:

Proszę przyjść na lotnisko o godz. 21:00 – usłyszałem gniewnie i dosadnie.

Co robić? Trzeba było szybko lecieć kolejny raz na lotnisko. Tam musiałem czekać jeszcze kolejną godzinę, aż mnie poproszą. W końcu ustaliliśmy, że zapłacę gotówką i dziewczyny odlatują. Zapłaciłem. Przyprowadzono dziewczyny. Znów rozmawialiśmy.

My też jesteśmy zdenerwowane. Zrezygnowałyśmy z pracy. Oddałyśmy swoje wynajmowane mieszkania. Wszystko polikwidowałyśmy. Nie mamy zupełnie do czego wracać. Co mamy teraz zrobić… – ciągnęły prawie w płaczu Białorusinki.

Ja już nie jestem w stanie za was płacić. Wiecie, jak duże wydałem pieniądze. Ja ich po prostu nie mam. Teraz musicie działać już same – oświadczyłem.

Odprawiliśmy w obstawie bagaże i dziewczyny z Białorusi poleciały do Istambułu, a potem do Moskwy. Miło, pomyślałem.

Najbardziej wkurzyła mnie cała sprawa finansowa. Zapłaciłem po raz kolejny za czyjeś błędy. To niedopuszczalne, pomyślałem. Koniec z wolontaryjnymi ulgami i bawieniem się w młodzieńcze szaleństwa nazywane wolontariatem. Prawda jest taka, że są to młodzi ludzie z fantazją, ale – powiedzmy szczerze – bez wyobraźni, a co najgorsze braku odpowiedzialności. Dla nich to zabawa. Dla nas twarde życie, które nie skończy się jak dla wolontariuszy za miesiąc lub dwa, z pięknymi zdjęciami i miłymi doświadczeniami. Dla nas to bardzo trudna walka o przetrwanie.

Przez nasz etiopski dom przewinęło się już wielu wolontariuszy: tych na dłużej, tych na krócej, nawet na tydzień czy dwa dni. I powiem szczerze, jestem zmęczony! To wszystko pochłania tak dużo energii domu, że chyba na dalszą metę tak się nie da. Wszyscy też – jako młodzi i gniewni – chcą zmieniać świat. W naszym domu robią rewolucję, a potem pozostają po nich tylko zgliszcza. Straciliśmy tyle pieniędzy. Tak bardzo się z ich brakiem tutaj borykamy, a tu masz… znów. Wiem, że przesadzam. Sam taki byłem i też zaczynałem przez szaleńczy wolontariat. Mówiąc źle o wolontariuszach, mówiłbym również dzisiaj źle o sobie i o całym Betel. A tak nie można. Dziś to mnie jednak boli i mi doskwiera. Mam za sobą dość burzliwe doświadczenia (w tej dziedzinie), co sprawia, że patrzę na to wszystko z dużą odpowiedzialnością. Dlatego trudno mi przez całe życie bawić się z młodymi wolontariuszami, którzy nie muszą nosić tego tobołka za sobą. Trudno mi też dziś zaakceptować zabawy innych lub zbożne rewolucyjne idee, które nijak się mają do rzeczywistości.

Postanowiłem szybko zmienić wytyczne dotyczące wolontariatu w Afryce. Od tej pory koniec inwestowania na oślep w wolontariuszy. Nie stać nas na to. To rujnuje dom i nas samych. Finansowo i psychicznie. Wolontariat jest potrzebny. Nawet konieczny. Bez niego dom jest ubogi. Wszystkie nasze dzieci czekają na wolontariuszy. Nikt inny im nie da tyle zabaw, czasu i ciepła. Ale zero zarządzania, zero rewolucji, zero inwestycji z naszej strony. Trudno co miesiąc przeżywać kolejną rewolucję! Jeśli ktoś będzie chciał i szczerze czuł, że to jego miejsce, to zrobi wszystko, aby tu przyjechać i zostać na dłużej. Jeśli taka osoba sprawdzi się przez rok, może dwa, wtedy można jej powierzyć dom do samodzielnego prowadzenia i wziąć za nią odpowiedzialność, również finansową. Niech dopiero wtedy robi rewolucje domu tak jak tylko chce. Takie są dziś moje przemyślenia i postanowienia. Koniec.

Na parkingu przed lotniskiem znów się pokłóciłem. Wszyscy taksówkarze chcieli mnie wyrolować. Już tak łatwo się nie nabieram. Poszedłem więc ciemną nocą pieszo, aby dalej złapać taksówkę za normalną stawkę. Niedługo musiałem czekać. Tutaj taksówkarze widząc Białego, z daleka trąbią i zatrzymują się, oferując podrzucenie we wskazane miejsce. W milczeniu i zadumie nad wolontariuszami wracałem do domu. Nagle drogę zastawiło nam stado hien. Były szare w ciapki. Stały w bezruchu. Patrzyły na nas, a my na nich. W ciemności świeciły im oczy. Po chwili pobiegły dalej, a my ruszyliśmy w stronę Bulbula. Mam w oczach ciągle ich jasne spojrzenie. Sam nie wiem, co ono oznaczało. Ten dzień nie był dla mnie łatwy. Można powiedzieć, że i ostatnie miesiące nie były mi tutaj łaskawe. Być może już odejdą i pójdą sobie dalej z hienami, w nieznane.

2 thoughts on “Wizy i hieny

  1. Tak. Nas to też rujnuje finansowo, a psychicznie chyba jeszcze bardziej……Jednak nie stać nas na zatrudnianie ludzi do pomocy, więc stale szukamy wolontariuszy, stale ponosimy porażki, ale zdarzają się niezwykłe osoby(sztuk 1 lub 2), czasem po okresie długiego kryzysu i serii naszych nietrafnych decyzji co do inwestowania w ludzi…Być może trzeba poszukać dla etiopskiego domu kogoś, kto ma już doświadczenie w” tej dziedzinie” a nie nowicjuszy, może zatrudnić kogoś stamtąd, kto studiował i pracował w Europie…..

  2. Dzieki za wszystkie te informacje, wpis jest bardzo ciekawa i jestem pewna, ze mi sie przyda. Fajnie, ze ktos zainteresowal sie tym tematem i postanowil przedstawic go szerszemu gronu internautow. Bede tu wracac.

Skomentuj nowi Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *