Na Piazza Anioły są bardzo umęczone. Widać to po ich ciężkim chodzie. Wygląd też mają nieciekawy. Ubrania koloru szarego, trochę zakurzone. Grube i ciepłe ze względu na różnice temperatur. Wczoraj chodził za mną taki jeden prawie przez cały dzień. Potem on mnie zgubił lub ja jego. Sam już nie wiem. Na początku go ominąłem, potem wszedł za mną do sklepu z pamiątkami. Właściciel go wyrzucił. A on nic nie mówił. Trudne życie mają tutaj Anioły. Widziałem go kątem oka. Stał na zewnątrz przed sklepem. Kupowałem dość długo, chyba dwie godziny, bo tutaj długo trzeba się targować, czasami nawet wypić wspólnie bunę (miejscową kawę) i podumać nad losami świata. Kupowanie – jak wszystko w Etiopii – jest wielką celebracją. To ulubione słowo w tym kraju. Celebracja. Tak więc mając respekt do tutejszej kultury, celebruję, mimo że mam stałych sprzedawców i czasami kupuję w hurtowych ilościach. Targować trzeba się zawsze. Sprzedawca wychodzi od dwudziestokrotnego przebicia. Zdarza się, że wychodzę ze sklepu (baraku), bo cena mi nie odpowiada. Wtedy moi znajomi wychodzą za mną i proponują mniejszą. Czasami już jestem 20 metrów od sklepu, nawet nie chce mi się do niego wracać, jednak sprzedawca ciągnie mnie za rękę i zgadza się na cenę proponowaną przeze mnie. W wielu sklepikach mam swoich znajomych, nie powiem przyjaciół, bo gdyby mi się coś stało albo w jakikolwiek sposób byłbym w potrzebie, to zdarliby ze mnie dosłownie wszystko. Mimo to witamy się bardzo ciepło ze wszystkimi koniecznymi amharskimi słowami.
– Edemen aderk… dena neh. Selam naw – kiedy jesteśmy bardziej zżyci, potrącamy się prawym barkiem trzy razy.
– Egzaber yemesgen denanegh – odpowiedziałem, co znaczy mniej więcej Dzięki Bogu jest wszystko dobrze. Dziękuję Ci – i tak w kółko z dwa, trzy razy. Życzliwości jednak nigdy za wiele mimo wszystko…
– A jednak jesteś tutaj. Jak miło Cię widzieć! – mawiają.
– Tak, tak. Przecież wiesz, że ja tu mieszkam i czasami wracam do Europy – taka wersja jest najlepsza. Bo, jakby nie było, mieszkam tu razem z moimi dzieciakami. Po kilka tygodni, ale to mój dom – jeden z wielu… Wszyscy „pracujący” na ulicy wiedzą, że nie jestem turystą, którego grzechem by było nie naciągnąć, okraść, zmamić czy zaprosić wieczorem na wielką i dość kosztowną, a nawet niebezpieczną celebracją. Może to być celebracja kawy, haszyszu, gandzi, czadu, czy jak tu mawiają „shaking tits”. Tych propozycji wielkiej celebracji może być wiele. Każda wspaniała, tradycyjna i prawdziwie etiopska.
– Gdzie mieszkasz? – za każdym razem pytają.
– Teraz w Debre Zeyit – i za każdym opowiadam, co robię. Mówię, że mam tu dom, chore i niepełnosprawne dzieciaki.
Dziś spotkałem się też ze znajomym z Baro Pension. Wymieniliśmy wszystkie konieczne życzliwości. Opowiedzieliśmy sobie raz jeszcze o sobie. Chyba mamy do siebie jakiś sentyment.
– No dobrze, ale masz tu Habasia, prawda? (co znaczy w tym kontekście kobietę Etiopkę) – zapytał Zakareyas.
– Nie, daj spokój. Przecież wiesz, że mam kobietę (rodzinę) w Europie. Wystarczy mi jedna – odpowiedziałem.
– Tak, ale jedna tam, a jedna tu… – powtórzył Zakareyas.
– Daj mi święty spokój! Wystarczająco mam problemów. Mam się pchać w nowe? – dopowiedziałem.
– Masz rację. I słusznie! Tak trzymaj! – poklepał mnie po ramieniu Zekareyas.
Faktycznie, takich przypadków podwójnego życia jest bardzo wiele. Etiopczycy chyba nawet są do tego stanu rzeczy przyzwyczajeni. Po wojnie etiopsko-włoskiej wielu włoskich żołnierzy pozostało tutaj i w naturalny sposób pozakładało rodziny. Potem wydano dekret nakazujący im wyjechać z Etiopii. Pozostawili tu zatem rodziny, a we Włoszech pozakładali nowe. Kiedy czas dekretu minął, niektórzy wrócili, a niektórzy tutaj tylko przyjeżdżali lub wyłącznie wspominali piękną Afrykę. Ot, takie zawiłości miłości i wojny. Jakkolwiek, Biali są tutaj postrzegani jako Ci, którzy są z Habasia na podwójnej linii lub po mocnych przejściach. Można obejrzeć sceny wyjątkowe, choć tutaj dość popularne, czyli normalne.
– Andrzej, szkoda, że Cię wczoraj z nami nie było – opowiada Hanna, Etiopka. – Mężczyźnie latały ręce, może miał osiemdziesiąt lat, a może nawet dziewięćdziesiąt, a przy nim Habasia, około dwudziestu lat.
– Widziałem te sceny wielokrotnie – sięgnąłem w głąb pamięci i uśmiechnąłem się pod nosem. – No wiesz, jak będę miał dziewięćdziesiąt lat, to może i ja sobie na ten luksus pozwolę – zażartowałem.
– Uważaj, niedużo Ci już brakuje – dodał Mateusz. Pośmialiśmy się trochę z siebie i pożartowali. Było miło.
Wielu Białych przyjeżdża tu zabawić się. To prawda. Wielu układa tu sobie nowe życie. Wielu je sobie komplikuje. Jest też jeszcze jedna prawda, którą bardzo trudno zdefiniować: jest bardzo cienka linia pomiędzy koleżeństwem, przyjaźnią czy towarzyszeniem a oddaniem się za pieniądze, dla wyjazdu, dla lepszego świata, dla chwili, dla dzieciaka „macchiato” (bo im bielszy, tym lepszy, niestety). Nie nazywa się tutaj tego wprost po imieniu, wręcz przeciwnie, uważa się to za coś dobrego, korzystnego i chlubnego. Nie potrafię tego oddać słowami, ale jest to rodzaj miękkiej prostytucji, która w tych warunkach jest nazywana wykorzystaniem sytuacji.
– Wiesz, Andrzej, oni wszyscy przyjeżdżają tutaj po seks taki inny. My nie jesteśmy do tego przyzwyczajone – zagadnęła w naszej towarzyskiej rozmowie na ten temat Mahetot.
– Może tylko Tobie tak się zdarzyło. Może miałaś pecha? – zapytałem.
– Nie, nie! – stanowczo sprzeciwiła się koleżanka Mahetot. – My rozmawiamy ze sobą i każda mówi to samo.
– Przepraszam, o jakim seksie mówicie? – zapytałem.
– No wiesz, wstyd mi to powiedzieć… no taki co boli…
– Czyli jak? Nie rozumiem… Spokojnie, powiedz mi, jestem już stary i wiele przeżyłem – dodałem odwagi moim rozmówczyniom.
– (…) I wiesz, nie ma w tym czułości. Żaden facet Cię nie pocałuje w usta, może tylko gdzieś w szyję, za ucho. Każdy tylko szuka tych dziwnych pozycji – dodała koleżanka.
– No tak… Jestem Europejczykiem. Wiem, co myśli Białas. Wiesz, dlaczego tak jest? – zapytałem. – Bo my w Europie wszystkiego się boimy – zacząłem próbę wytłumaczenia moich ziomków. – Myślimy, że tutaj w Afryce wszyscy są czymś zarażeni. Poza tym, boimy się, że może to Ty jesteś prostytutką i tak z każdym napotkanym… Chcemy, aby było bezpiecznie, czyli bez komplikacji życia. Nie całuje żaden Biały w usta, bo myśli, że możesz go czymś zarazić.
– Naprawdę tak myślą? – zapytała Mahetot
– Paskudni – dodała koleżanka.
– Często tak jest, że przyjeżdżają tutaj Białasy, którzy wcale nie są atrakcyjnymi w Europie. Przyjeżdżają, aby się wyżyć, dla seksu – dodałem na otuchę dziewczynom. – I wcale nie są bogaci. Tutaj ich stać na wiele i pokazują, jacy są wspaniali, ale uwierzcie mi, w Europie, w swoim środowisku są nikim. Żadna kobieta na nich nie chce spojrzeć. Wcale nie mają kasy i nie siedzą przez cały dzień w bogatych restauracjach jak tutaj. Nie wierzcie wszystkim Białasom, proszę. To blef.
Był z nami Kamil, ale w tej konwersacji nie powiedział ani słowa. Jedna prawda jest o wielu Europejczykach, a druga o Etiopkach. Nachodzą się też tutaj dwie kultury, różne kultury i różne mentalności. Dodatkowo zagląda w twarz bieda, a Biały jest snem dobrobytu. Trudno się oprzeć takiemu marzeniu. Czy ja w tej rzeczywistości nie chciałbym dotknąć takiego nieba???
– A wiecie, jakie są argumenty przeciwko małżeństwu z Habasia? – dla rozluźnienia sytuacji zapytałem moich rozmówców
– No powiedz, powiedz – wszyscy razem z ciekawością prosili.
– Po pierwsze, jak się ożenisz z Habasia, to masz na karku całą rodzinę. Jutro przyjdzie wujek, żeby mu dać kasę, a pojutrze ciotka, której trzeba pomóc w życiu. I tak w nieskończoność. Cała rodzina na karku. Teściowa nie ma gdzie mieszkać, no i musi razem z młodymi.
– Ha, ha, ha… masz rację. U nas tak jest – oznajmiły dziewczyny.
– Po drugie, jak wyjedziesz na tydzień, to żona już się zabawia z sąsiadem. Mało stała.
– Hahaha, no i czasami tak się zdarza – dopowiedziały dziewczyny.
– Ale co najfajniejsze, to facet wszystko może, byleby do domu wracał – wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
– No już przestań, przestań tak mówić. Są i porządne małżeństwa – dopowiedziała koleżanka.
– Oczywiście, że tak. Żartujemy i mówimy o pewnych przegięciach – dodałem, choć wiem, że zbyt często to się tu zdarza.
Byłbym nieuczciwy, gdybym nie powiedział o pięknych związkach z Habasia. Tak, są i widziałem piękne małżeństwa z gromadką dzieci. I powiem szczerze, że kiedy mój europejski ziomek zaręcza się z Etiopką, jestem radosny i szczęśliwy. Wpraszam się od razu na wesele i chrzciny.
Jak we wszystkim w życiu, potrzeba dojrzałości i odpowiedzialności.
– Jednak proszę, wystrzegajcie się Białasów! – dodałem na zakończenie naszej rozmowy.
Na Piazza Anioły są bardzo umordowane. Ze sklepu z pamiątkami poszedłem coś zjeść. Mój szary, zakurzony Anioł szedł tuż za mną. Nawet się trochę go przestraszyłem. Poszedłem na obiad, a on znów chciał wejść za mną do lokalu, ale od razu został stamtąd wyrzucony. Ciężkie życie mają tutaj Anioły. Myślałem, że już sobie poszedł. Cóż miał biedny robić, skoro nikt go nie chce i z każdego miejsca go wyrzucają? Ale o jakiejkolwiek porze i skądkolwiek bym nie wyszedłem, on siedział na krawężniku przy głównej drodze. Poszedłem do Baro Pension, a że wyłączyli w całej stolicy światło i zaczęło lać, a ja dygotałem z zimna (bo wcześniej miałem bardzo rozgrzane ciało na słońcu), usnąłem wtulony w dwa grube koce. Późnym wieczorem, kiedy przestało padać i kilka lamp na Piazza zabłysnęło, poszedłem kupić sobie coś do picia. Na drodze przed Baro znów siedział mój dzisiejszy Anioł. Ale ktoś go właśnie przepędzał z ulicy. Kto dziś chce takich Aniołów? Mój Ty Panie Boże, pomyślałem, jak będę szedł z powrotem, podejdę do niego, może porozmawiam i dam mu na podróż do nieba. Niestety, po całym dniu stróżowania już go nie było. Przepędzono go na dobre. A ja nie spojrzałem mu nawet w oczy. Prawdopodobnie był rodzaju żeńskiego, choć płeć Aniołów to duży problem. Miałem wyrzuty sumienia. Nie podszedłem do dzisiejszego mojego Anioła. A mogłem. Myślałem, że będzie czekał na mnie rano. Niestety, nie było nikogo. Będę tam jeszcze w najbliższy piątek. Tym razem to ja będę czekał na mojego bezimiennego koptyjskiego Anioła.