Chora wyobraźnia

Mam na imię Deribia. Mieszkam w Domu „Ewnetegna Tamir”, prowadzonym przez międzynarodowy ruch „Betel”. Dom ten mieści się w dzielnicy Bole Bulbula w Addis Abebie, stolicy Etiopii. Jestem Oromo, co oznacza, że pochodzę z przepięknej krainy o tej właśnie nazwie. Kocham ten kraj i tę kulturę. Lubię słuchać muzyki Oromo i oglądać w telewizji folklor i krajobrazy z mojego rodzimego regionu. Bardzo często za nim tęsknię. Chciałabym jeszcze kiedyś tam pojechać: popatrzeć, pooglądać, posłuchać mojego języka… lecz tylko z moją rodziną, nie sama.


Do domu w Addis Abebie przywiozła mnie siostra Laura, Kombonianka pochodząca z Włoch, bardzo dobra osoba. Troszczyła się o mnie przez wiele lat. Przynosiła jedzenie, kiedy żołądek przyklejał się już do kręgosłupa. Nigdy jej tego nie zapomnę. Nie za bardzo chce mi się opowiadać o mojej przeszłości, bo nie była piękna.

Na początku w betelowskim domu było mi bardzo ciężko. Nie dlatego, że tęskniłam lub czegoś mi brakowało. Strasznie bałam się wszystkiego. Nie widziałam, co chcą ze mną zrobić. Nie byłam przyzwyczajona do dobrego traktowania, do przytulenia, przygotowania i podania mi jedzenia, czystych i wciąż nowych ubrań, ciągłego mycia się i dbania o higienę. Byłam przerażona, bo myślałam, że znów będą mnie bili, wiązali i rzucali na pole. Nie wiedziałam, co jest grane z tymi talerzami, łyżkami. Bałam się tych wszystkich naczyń i przedmiotów wokół. Do tej pory zwykle rzucano mi coś do jedzenia: resztki lub nadpsute warzywa, których nikt już nie chciał. Kiedy na początku podawano mi tu normalne posiłki, jadłam ile wejdzie, chciałam korzystać z okazji. Myślałam, że jutro już tak nie będzie. Nie myślałam o schludnym jedzeniu, jadłam jak zawsze – szybko, bo nigdy nie wiadomo, co może być później. Być może znów ktoś przepędzi. Resztki rzucałam na podłogę. Bo gdzie miałam rzucać obierki z banana, skoro wcześniej moim domem była Ziemia Oromo, która przyjmowała wszystko? Na początku mojego zamieszkiwania w tym domu nie rozumiałam, dlaczego mam się załatwiać do muszli klozetowej, skoro zawsze robiłam to gdzie popadnie, byleby mnie nikt nie zaczepiał. Dlatego w pierwszych dniach załatwiałam się na środku pokoju, w którym spałam. Nie wiedziałam, że potrzeby fizjologiczne mam załatwiać w łazience, a po drugie bardzo bałam się tego miejsca. W nocy, kiedy zgaszono światło, jak zawsze byłam czujna, w moim pokoju było bardzo spokojnie, więc nie chciałam nigdzie wychodzić z obawy, że ktoś znów jak zwykle mnie przegoni. Wiedziałam, że jak wyjdę, to mnie usłyszą i wtedy znów będę musiała uciekać.

Dziś jest już inaczej. Zrozumiałam, że życie może wyglądać inaczej. Nie trzeba uciekać, a człowiek człowiekowi wcale nie musi być wilkiem. Dzisiaj kocham ludzi. Cieszę się, jak ktoś przychodzi do naszego domu. To takie miłe uczucie. Wszyscy rozmawiają, uśmiechają się. Czasami śpiewamy, tańczymy nawet w rytmach Oromo. Ja też wtedy tańczę. Brakuje mi śmiałości i puszczenia się w tany jak w mojej tradycji. Ale tańczę na tyle, na ile mi pozwala moja przewrażliwiona bojaźń. Lubię naszą ceremonię picia kawy. Piję bunę, a jakże… Lubię Coca-Colę, cukierki i ciastka. Lubię też siaj, herbatę. Bardzo ją lubię. W zasadzie lubię jeść wszystko. Po takich przejściach trudno grymasić. Kocham atmosferę naszego domu. Może dużo nie mówię, jednak dzisiaj kocham ludzi i lubię z nimi przebywać. Nie dyskutuję, jak moi bracia Tadese czy Deanke. Raczej milczę. Ale zawsze jestem z boku. I tam, gdzie są wszyscy, ja jestem, bo dziś kocham ludzi.

Niestety, jestem bardzo depresyjna. Nabyłam tę przypadłość dość wcześnie i nie potrafię się z niej wyzwolić. Czasem zamykam się w sobie, odpływam daleko w moją zieloną krainę Oromo z jej pieśniami i tańcami. Czasem nie potrafię opanować moich nerwów bez powodu albo wyprowadzają mnie z równowagi małe szczegóły. Mimo że dziś żyję w innym świecie, ta bojaźń mi została. Dlatego jeśli pojawia się ktoś z przedmiotami, które nie wiem, do czego służą, od razu boję się i strasznie to przeżywam. Z nieufnością podchodzę do lekarzy i wszelkich badań. Wiem, że to dla mojego dobra, jednak ta nieufność jest ode mnie silniejsza i nie do opanowania. Czasem też jestem pobudzona. Wtedy ruszam palcami lub stukam nimi o ścianę. Nie zawsze mogę to opanować. Wybaczcie mi, proszę, jeśli to przeszkadza.

Myślę jednak, że pomimo moich nerwów jestem życzliwa i nie sprawiam dużo problemów mojej nowej rodzinie. Staram się nawet pomagać, na ile potrafię. Nie umiem zamiatać, myć dobrze naczyń, prać ubrań, myć podłóg, ale za to po każdym posiłku zbieram wszystkie naczynia: talerze, łyżki i kubki. Zanoszę je do kuchni i kładę w zlewie. Lubię to. To jest moje zajęcie w domu. Pomagam też przy praniu ubrań. Przynoszę wodę w wiaderkach, a brudną wylewam do kanału ściekowego.

Nie mam wrogów. Mój młodszy brat Deanke czasem bije się z Benyaminem. Mnie jednak nikt nie zaczepia. Wszyscy czują wobec mnie respekt. Ja też nikogo nie zaczepiam. Czasami tylko zwracam uwagę małej Milen lub innym dzieciakom, kiedy tak postępują.

Czuję się tutaj na swoim miejscu. Nie chcę już nigdzie stąd odchodzić. Chcę tu mieszkać przez całe moje życie. Jest mi dobrze. Nigdy nie myślałam, że będę miała wystarczająco jedzenia i że ludzie będą dla mnie mili. Byłam przekonana, że jestem kimś gorszym. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że kiedyś będę mieszkała w tak pięknym i dużym domu. Tylko czasem w snach widziałam siebie w kolorowych i pachnących ubraniach. Myślałem wtedy, że to tylko moja chora wyobraźnia. Dziś już wiem, że sny się spełniają, a nasze życie jest jednym wielkim cudem. Wiem też, że każdy z nas ma swoich Aniołów, którzy nad nami zawsze czuwają. Dziś z moimi braćmi Tadese i Deanke mieszkam w domu „Ewnetegna Tamir”, a moją prawdziwą rodziną są wszyscy jego mieszkańcy. Nigdy jej nie miałam, dlatego w sposób szczególny jest ona mi bliska. Mam też rodziców adopcyjnych: Barbarę, Beatę i Rafała z Polski. Jestem im bardzo wdzięczna, że mnie zechcieli. I powiem nieskromnie – nawet jestem dumna, że wybrali mnie jako pierwszą z tego domu. Dziękuję, że mnie adoptowali. Dziękuję, że cały czas troszczą się o mnie: przysyłają paczki, a w nich pościel, ubrania i inne rzeczy. Dzięki ich adopcji mogę prawdziwie i godziwie żyć. Dzięki ich sercu jestem spokojna, czasami nawet uśmiecham się, bo wiem, że nie muszę już ciągle uciekać i panicznie bać się ludzi. Dzięki ich dobroci mogę mieszkać w tym domu. Niech zatem im Bóg błogosławi, a wszyscy koptyjscy Aniołowie mają ich w swojej opiece.

Myślę dziś o tych, którzy kiedyś mnie przeganiali i gonili, wiązali i bili. Patrzę na osoby, które mi podrzucały resztki jedzenia. I myślę, że moja słabość zwyciężyła ich wszystkich. Została dziś wynagrodzona w dwójnasób. Mimo że jestem inna, to ja dziś żyję, a inni umierają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *