Nie jestem w stanie nadążyć za wszystkimi doświadczeniami. W ciągu jednego dnia jest tyle wydarzeń, że nie sposób ich wieczorem poskładać. Już sam nie wiem, co było dzisiaj, a co wczoraj. Ważne jednak, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Z oporami, trudnościami, ale do przodu.
Nie sposób zrozumieć afrykańskiej logiki. Próbuję. Ale nic z tego. Nie wiem, dlaczego muszę czekać 30 minut na rachunek za colę w restauracji, jeśli 5 czy 9 kelnerów stoi i nic nie robi. Nie rozumiem, dlaczego podjeżdża na przystanek busik, zabiera wszystkich, a za minutę kierowca mówi, że nie jedzie dalej, i znów trzeba się przeciskać i wsiadać do kolejnego. Wielu rzeczy nie potrafię zrozumieć, tych najdrobniejszych i tych może większych.
Trzeba się oswoić z tą rzeczywistością i koniec. Nie ma wyjścia. Tak jest – i to musi wystarczyć. Trzeba uzbroić się w wielką cierpliwość i czekać. To słowo jest chyba kluczowe dla całej Afryki: „czekać”. Tutaj na wszystko trzeba czekać. Jeśli nie jesteś wytrwały i masz słabe nerwy, to nic nie wyjdzie. Potrzeba konsekwencji i cierpliwości, czyli nieustannego czekania. Wiem to doskonale, bo na ten dom czekałem każdego dnia dokładnie od roku. I zawsze miało być wszystko gotowe już jutro. Nie rozumiem całej tej celebracji czekania. Jednak intuicyjne czuję, że coś w tym jest. Bo być może ten, kto przetrwa próbę czekania – posiądzie mądrość, roztropność i siłę potrzebną do pokonywania dalszych trudności, które wymagają jeszcze większej cierpliwości i samozaparcia. To jakby próba ognia. Jeśli ją przejdziesz, to znaczy, że jesteś gotów. Nie znaczy to oczywiście, że już osiągnąłeś cel. To tylko dopuszczenie do startu. Pociesza mnie fakt, że jest to doświadczenie prawie wszystkich Europejczyków. I nie tylko ja miałem czy mam z tym problem. Jednak da się tak żyć, a może nawet oswoić.
Przede mną jeszcze długa droga załatwiania. Nie wystarczy jeden kontrakt, drugi czy trzeci. Muszę teraz załatwiać kolejny, tym razem tzw. rządowy. Ale to jeszcze nie najwyższa poprzeczka. Pozostaje współpraca, która może okazać się jeszcze trudniejsza. No cóż, tak trzeba. Krok po kroku dojdziemy do wszystkiego. Kolejny projekt potrzebny jest do tego, aby np. kupić samochód czy dostać pozwolenie na zatrudnienie osoby z Europy, co oznacza nie tyle samozatrudnienie, co otrzymanie pozwolenia na pobyt dłuższy niż trzy miesiące. Z tym jest duży problem. Po zatwierdzeniu takiego projektu będziemy mogli np. kupić 20-letni samochód, który kosztuje tutaj mniej więcej 15 tys. euro. Nie próbuję nawet tego zrozumieć. Nie ma takiej potrzeby. To samo z pozwoleniem na wolontariat. Można dostać wizę turystyczną na trzy miesiące. Niektórym udaje się ją przedłużyć na kolejne trzy, ale to graniczy z cudem. Większa część wolontariuszy po trzech miesiącach pobytu jedzie np. tydzień do Kenii i wraca, aby dostać kolejną wizę turystyczną na trzy miesiące. Właściwą wizą na pełnienie wolontariatu jest tzw. wiza biznesowa. Jednak chyba nie warto o nią zabiegać. Może okazać się jeszcze bardziej uciążliwa.
Dom zaczyna coraz lepiej funkcjonować i coraz więcej pojawia się problemów, takich małych, niewidocznych i może tych dużych – organizacyjnych. Jednym z nich jest zderzenie, nazwijmy to, przyzwyczajeń europejskich i etiopskich. Nie widzę innej możliwości, jak tylko wprowadzenie stylu europejskiego. Chodzi o porządki, czystość i wychowanie. W normie etiopskiej nie za bardzo dba się o osoby niepełnosprawne. Dlatego z wielkim nasileniem pokazujemy inne normy moralne i wychowawcze. To przynosi skutki, jednak potrzeba czasu. Jest duży problem z higieną. Nie myślę nawet o samych osobach niepełnosprawnych, ale o zatrudnionych Etiopczykach. Przyzwyczajenia są zdecydowanie inne. Bo po co zmieniać ubrania do spania, jeśli w większości śpi w tym samym, w czym się chodzi na co dzień? Po co tak często kąpać osoby niepełnosprawne? Po co zmieniać pościel? Po co myć zęby? Po co używać detergentów? Po co w ogóle tak często sprzątać? Do mojej głowy nie dopuszczam takich pytań. Nie możemy sobie na nie pozwolić. Musimy wprowadzać standardy godne człowieka. To bardzo trudne. Tym bardziej, że traktujemy siebie równo i po przyjacielsku. Powoli, powoli próbujemy zmieniać niezbyt dobre nawyki. Są to śmieszne sprawy, ale w funkcjonowaniu takiego domu właściwie najważniejsze. Bo cóż znaczyłby, gdyby nie przestrzeganie odpowiedniej czystości i higieny? Pozostawianie osób niepełnosprawnych i chorych w brudzie i smrodzie jest ich największym upodleniem. To dotyczy każdego takiego domu i każdej osoby niepełnosprawnej nie tylko tu, w Afryce. Sprawa higieny jest pierwszą i podstawową sprawą. Jeśli jej nie ma, nie ma nic i nie można o niczym innym mówić.
Trzeba mieć oczy otwarte, w nocy i w dzień. Z jednej strony musimy pracować nad zmianą przyzwyczajeń osób niepełnosprawnych, z drugiej strony – nawyków opiekunów, a z jeszcze innej – dbać o dom w kwestii formalnej. Inną sprawą jest jeszcze system działania i finansowania, współpracy, kontaktów itd. To bardzo trudny front. Walki toczą się na okrągło, od świtu aż po ciemną noc: to z prawa, to z lewa, nierzadko z powietrza lub od strony wody. A radość zwycięstwa jest wielka. Być może dlatego, że tak wielki front, tak mało żołnierzy i walka o tak ważną sprawę. Satysfakcja jest wielka, nie powiem. Nigdzie indziej nie doznałem takiego zadowolenia z działania. I być może nigdzie indziej nie daję z siebie aż tak wielkiego wysiłku. Codziennie wieczorem kładę się spać prawdziwie umęczony, ale jednocześnie radosny. Zasypiam z zadowoleniem. Rezultaty, jakie widzimy i jakich dotykamy gołymi rękoma, dodają nam skrzydeł. Rekompensata jest wielka! Jakkolwiek będzie, stwierdzam dziś bez zastanowienia: warto było, a może nawet i więcej!