Dom

Od początku marca mamy już dom. Deptałem za nim – po tej rdzawej od żaru Ziemi – ponad dwa miesiące, a tak ogólnie i z odległości to od roku, a może i więcej, bo przecież cała historia zaczęła się w Zambii przeszło trzy lata temu. Nawet kiedy byłem na starym kontynencie, zabierało mi to dość dużą część każdego dnia. Wydawać by się mogło, że to takie proste znalezienie domu, opłacenie i zamieszkanie. Nic bardziej mylnego. Dzisiaj wiem, że proste to nie jest, jak zresztą wszystko w Afryce. Diego dał z siebie wszystko: to jego dzieło. Latał za tym dniem i nocą, szukał kontaktów, szukał domu, szukał różnych rozwiązań. Pracowali nad tym wszyscy jego znajomi i cała kalabryjska rodzina. Z jednej strony miło. Pomimo, że musiałem wrócić do Europy, byliśmy wszyscy w stałym kontakcie. To szukanie i rozwiązywanie problemów Betel w Etiopii było bardzo bardzo gorące. Od tygodnia dom stoi pusty no bo przecież jak zawsze nie takie proste wprowadzić się do niego tak od razu.

Po odbiór kluczy jechałem z Vereną busikami, w których podróżuje ponad europejską normę ok. 20 osób (w tzw. małych busikach), a w dużych busach (takich małych autobusach) przekraczana jest norma gdzieś o 50 osób. Czasami jak jadę takim busem, liczę z ciekawości ilu mieści pasażerów. W busie przystosowanym na 35 osób jedzie na przykład 80 osób. W Europie jeżdżę w zasadzie tylko busami na 9 osób bo tylko tyle mogą przewozić według obowiązujących przepisów. Lubię jeździć Sprinterami tymi długimi. Tutaj takich nie widziałem no bo pewnie za nowe. Po tych drogach jeżdżą starsze busy. Myślę, że produkcja Mercedesa Sprintera zaczęła się tak gdzieś ok. 1995 roku. Tutaj w porównywalnym gabarytowo busie jeździ ok. 50 osób. Cóż zrobić? Trzeba się jakoś przemieszczać tym bardziej, że miasto duże… Niestety nie mam pieniędzy na samochód ani na ciągłe taksówki, które zresztą nie przypominają taksówek. Kiedy jechaliśmy do Asko, dzielnicy oddalonej od Piazza ok. 40 min, w której to znajduje się Dom Miłosierdzia Matki Teresy z Kalkuty, Verena nie dawała już rady od natłoku osób, gorąca, kurzu i potu.

Jest to mój pierwszy i ostatni raz. – Powiedziała. Pamiętaj o tym. Już nigdy z Tobą nigdzie nie pojadę. Przynajmniej nie tak.

Sam nie wiedziałem co robić bo rzeczywiście przerosło to nasze oczekiwania. Pytałem się wielokrotnie Vereny czy może wysiądziemy i poczekamy na następny transport, lecz ona nie chciała już bardziej komplikować sytuacji.

A tak dla ciekawości, przelicz ilu jest pasażerów. – Poprosiła Verena.
Chyba 82 osoby, ale nie wiem, być może jest i więcej. – Przeliczyłem na szybko.

Taka podróż jest dla nas bardzo męcząca. 40 min i człowiek pada, nie trzeba nic więcej robić. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich warunków. Kochamy komfort podróży. Myślę, że w naszych rodzimych krajach, na widok takiego busa, nawet taksówki osobowej, nikt by nie wsiadł i chyba nawet nie zaryzykował. Jak się jedzie takim samochodem to wszystko lata i skrzypi. Czasami mam wątpliwości, czy oby wyrobi się ten samochód na zakręcie. Druga sprawa to styl jazdy. Z jednej strony jestem przyzwyczajony do jeżdżenia po Neapolu, ale tutaj przerasta to moje wyobrażenia. Ha! Dwa lata temu kiedy prowadziłem po Neapolu, mój brat trzymał się za serce i nie dowierzał, że to możliwe. Co powiedziałby tutaj? Wszyscy wymuszają, wjeżdżają na siebie, nie do opisania. Kiedy jeździmy tymi samochodami, zazwyczaj nasze ręce latają we wszystkie strony: to na maskę, to na szybę, to na oparcie. Diego mawia, że najlepiej zamknąć oczy i spać. Chyba ma rację! Po co się dodatkowo stresować. Dwa dni temu widziałem na mieście rozbitego busa: myślę, że byli w środku pasażerowie. Pewnie zaraz po wypadku musieli szybko wyjść i pójść z ranami dalej. Po pokrzywionych w środku fotelach można było stwierdzić, że raczej obrażenia nie należały do lekkich. Ale kto się tym przejmuje? Tutaj karetka nie podjedzie. Odszkodowania nikt nie dostanie, ani za jakikolwiek uraz, a tym bardziej za samochód. Chociaż myślę, że tych wypadków i tak nie jest tutaj dużo jak na taki stan samochodów i taką piracką jazdę.

W tym dniu trzeba było dość szybko przedostać się na drugi kraniec miasta. Umówiliśmy się bowiem z Brokerem przy sklepie włoskim Novis. Czekając na brokera, weszliśmy do środka. Inny świat. Niesamowite. Mięso w chłodziarkach, normalne pieczywo, zabawki, nawet sklepik z różami. Wszystkie produkty włoskie tylko droższe o 40% niż w samych Włoszech. Kupujących oczywiście bardzo dużo i nie tylko Białych.

Bierzemy taksówkę czy jedziemy busikiem? (zwanym przez miejscowych Taxis). – Zapytał Broker.

W Afryce każdy Biały jest uważany za bogacza dlatego zawsze proponuje mu się raczej najdroższe rzeczy. Nikt nie potrafi uwierzyć, że Biali mogą nie mieć pieniędzy.

Nie, Nie. Wolimy busiki. – Oznajmiła Verena.

Tak tez pojechaliśmy do dzielnicy świętego Michała, a stamtąd dalej musieliśmy się przedostać do naszej dzielnicy Bole Bulbula blisko międzynarodowego lotniska Bole! W pierwszym busiku słyszałem z moich trzech telefonów 2 smsy. Nie chciało mi się czytać bo ścisk był okropny. Przy wysiadaniu z kolejnego busika zdziwiłem się, że nie mam przy sobie trzech telefonów komórkowych. Jak to możliwe? Cały czas trzymałem się za kieszenie. To raczej reguła w transporcie publicznym. Dzień zaczął się niezbyt miło.

Dojechaliśmy do naszego domu. Byłem już zdenerwowany i jeszcze bardziej bałem się, że coś będzie nie tak z domem. Okazało się inaczej. Dom super. Duży, przestronny, z czterema łazienkami. Standard europejski, ale powiedzmy z wykończeniami po etiopsku. To jednak jest tutaj norma. Dom zrekompensował wcześniejszą stratę. Byłem zadowolony i szczęśliwy.

Taaak. Mamy w końcu dom. – Oznajmiłem.
Diego jest jednak genialny. – Dodała Verena.
W rzeczy samej. Nic nie można zarzucić domowi. Jest super i jestem z niego bardzo zadowolony. Jedyna wada to może trochę na uboczu ta dzielnica. Ale…. może i lepiej. – Stwierdziłem, głośno wyrażając swoje opinie.

Dom znajduje się w dzielnicy powiedzmy bogatej o nazwie Bulbula Bole. Dzielnica znajduje się tuż za lotniskiem. W naszym pojęciu to uciążliwe i niezbyt dobre miejsce do mieszkania. W każdej stolicy Afryki, dzielnice blisko lotniska są najdroższe i najszybciej rozwijające się. Nawet samochody jeżdżą tutaj inne. Pomiędzy domami nie ma drogi asfaltowej jednak myślę, że dość szybko tam powstanie bo znając życie pewnie mieszkają tam wpływowi ludzie. To dobre dla nas miejsce bo bezpieczne i spokojne. Nic nam nie zagraża. Zapewne będziemy znali cały rozkład lotów. Nieważne. Mamy nasz pierwszy dom w Afryce!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *