Plan

Wstajemy razem ze wschodem słońca i wcale nie chodzimy spać z kurami, raczej zdecydowanie później. Trzeba przecież jeszcze opracować program działania dla wszystkich na następny dzień. Czasami nam się uda coś napisać na blog, do znajomych, do pamiętnika, czy coś do książki. Czym jednak dłużej tu jestem, tym coraz bardziej trudno jest mi zmusić się na takie dodatkowe poświęcenie. W Zambii kiedyś ktoś mi powiedział, że przez pierwsze trzy miesiące pobytu w Afryce trzaskamy na okrągło zdjęcia i codziennie piszemy nowe treści do kolejnej książki. Po roku pobytu zmagamy się ze sobą i próbujemy przynajmniej raz na miesiąc coś napisać. Po półtora roku pobytu w Afryce nie ma ani pamiętnika, ani książek, ani bloga. Chyba to prawda. Po raz kolejny przywiozłem ze sobą dość dobry aparat fotograficzny. Miło jest zrobić jakieś ciekawe i niespotykane zdjęcie. Latam codziennie po Addis Abebie i tylko myślami pstrykam kolejne fotki.

Jesteśmy wszyscy przemęczeni. Nie mamy czasu dla siebie. Pozostawione sprawy w Europie, czy w rodzimym krajach pozostały gdzieś tam na boku. Przy tym zabieganiu i w tej rzeczywistości stały się chyba mało istotne. Cóż może być bardziej ważne jak życie człowieka, jak walka o przywrócenie jego własnej godności? Martwię się oczywiście o bliskich, o sprawy Betel w Europie. Nie mam ostatnio z nikim kontaktu. W ukradzionych trzech komórkach pozostały europejskie karty telefoniczne. Trzeba było je zablokować. Nikt zatem teraz nie dzwoni, nikt nie pisze sms-ów. Mam tylko telefon etiopski, który wykorzystywany jest przez miejscowych w nadmiarze. Nie mam też dostępu do internetu bo nie mieszkam już w hotelu ani w centrum miasta. Jest tylko dom, ciągłe sprawy do załatwienia i nasi Współmieszkańcy. Oczywiście noszę wszystkich w sercu i cały czas o nich myślę. Najczęściej widzę mojego syna spoglądając się na jego rówieśników siedzących z matką przy drodze lub na chodniku. Nie powiem, że jest mi łatwo. Nie raz łzy same cisną się do oczu. I sam nie wiem dlaczego tak się dzieje, czy z niedoli tych dzieci, czy raczej z tęsknoty za synem i rodziną. Być może wszystko się tutaj łączy i miesza, tak jak to przystało na Afrykę. I może niech tak pozostanie. Lepiej nie rozgrzebujmy tego, będzie bezpieczniej.

Przyszedł czas układania naszej etiopskiej rodziny. Każdego dnia przyuczamy się do wspólnego życia. Zacząłem od najstarszego i najsprawniejszego, bo za nim pójdą inni. On jest przewodnikiem. Od niego się zaczyna. Tak też było i dzisiaj. Po raz pierwszy użyliśmy łyżek do jedzenia. Zaczęliśmy od Tedese. Po części się udało, choć myślę, że nie będzie to takie łatwe i potrzeba oj… wiele czasu. Podobnie z załatwieniem potrzeb fizjologicznych, wycieraniem nosa chusteczką. Przyzwyczajenia są zdecydowanie inne. Te pierwsze dni przeznaczamy na przyuczenie przez obserwację. I wcale to nie jest takie łatwe również dla nas. Ale krok po kroku idziemy do przodu. Z trudem ale do przodu. Dziwne to są sytuacje i chyba nie do opisania. Deribia nie potrafi zamiatać bo chyba nigdy nie trzymała miotły w rękach, a po drugie co tu zamiatać w tej rzeczywistości. Dziś zamiatałem razem z nią. Wolała na rękę zgarniać z podłogi śmieci niż na szufelkę i nie wiem czy się już tego nauczyła. Wątpię. Ale… krok, po kroku. Z dużą domieszką cierpliwości. Być może już jutro zacznie myć naczynia, zobaczymy jak wyjdzie z tym eksperymentem. Dla nas to śmieszne ale nie takie proste dla tych osób bo jak myć jeśli nigdy się nie myło lub jeśli nigdy nie miało się naczyń ani nawet nie widziało na oczy. To nie takie proste.

Dziś Fabio powiedział mi abym nigdy raczej nie zostawiał samych osób niepełnosprawnych z zatrudnionymi etiopskimi osobami bo dla świętego spokoju będę wszystkich wiązali i zostawiali w jednym pomieszczeniu. No tak tu jest…. więc dlaczego ma być u nas inaczej? Być może to tylko wymysł Białych bogaczy?

Tadese pierwszy wynosił naczynia do kuchni, potem dawaliśmy po kolei innym, każdy po talerzu, po szklance, itd, itd. Tadese poprosiłem pierwszego aby do szklanek nalał nam wszystkim wody z butelki. Udało się. Łałłłł!…. To naprawdę wielki wyczyn. Za nim powtórzyliśmy eksperyment z Deribia, choć ona nic nie mówi, jest ciągle jakaś wystraszona. Próbujemy wszyscy przełamywać lody i łączyć nasze dwa kontynenty. Jest między nimi dość daleko, dzieli nas morze i jeszcze trochę, jednak jak się chce to można i wcale nie wielkimi nakładami. Brakuje chyba tylko woli. Albo inaczej, ogarnia nas strach przed nieznanym i jeszcze bardziej budujemy mury odgradzające te dwie rzeczywistości. Demonizujemy ten świat, tę kulturę, ten folklor i tę religię. Ileż razy spotkałem tych od demonów w Europie, którzy palili lub wyrzucali maski lub inne folklorystyczne przedmioty Afryki, a bili się o te same np. krakowskie wianki czy moje pióro z krakowskiego stroju z dzieciństwa mówiąc, że tradycja przede wszystkim. I niech mi ktoś odpowie: czym się różni krakowski wianek na głowie kobiety od etiopskiej chusty? Czym się różni szpada od afrykańskiej włóczni? Czym się różnią tradycyjne bębny od naszych organ w kościele? I czym się różni taniec w masce od tańca w przebraniu lajkonika? Bo co?… Nasza kultura jest lepsza od innych kultur? Bardziej cywilizowana, czy może bardziej bogata? Jeśli masz inne poglądy to proszę, przyjedź tutaj ale nie na wakacje lecz trochę na dłużej: zanurz się w to czarne człowieczeństwo i trud życia tych ludzi. Inne cele przerzuć na plan dalszy. I nie wmawiaj sobie inaczej. Te dwa kontynenty dzieli przede wszystkim lęk i egoizm, a może odwrotnie: egoizm i lęk. Dlatego musimy to jakoś przezwyciężać. Proszę, piszcie wszyscy o Afryce, Indiach i wszystkich innych podobnych zakątkach Ziemi. Nie ukrywajcie tego pod korcem. Przyjeżdżajcie tutaj na wolontariat, może nawet na wakacje. Tylko tak możemy to zmienić.

Jutro po wspólnym śniadaniu, porządki i godzina szorowania domu. Potem godzinny spacer z wolontariuszem. Po przyjściu tradycyjna etiopska kawa i herbata. I znów wspólne mycie stołu, mycie naczyń. Za jakiś czas obiad. Wspólne przygotowanie stołu, pomoc kucharce. Po obiedzie znowu sprzątanie bo taka jest nasza rzeczywistość. Potem czas wolny. O godzinie 16:00 potańczymy i może pośpiewamy. Chcę jutro zakupić tradycyjne bębny. O 17:00 jeszcze raz kawa, herbata i ciastko. Potem sprzątanie. Godzinny spacer z kolejnym wolontariuszem. Po przyjściu kolacja. Wspólne sprzątanie. I mycie. Aż w końcu upragniony sen. A dla wolontariuszy wspólne spotkanie, omówienie wszystkich problemów, plan na niedzielę. Być może jutro da się wykąpać Denka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *