Stygmaty

Sprawy w kraju każą wracać. Czeka sporo zobowiązań. Wszystko zaczyna mnie przerastać. Coraz więcej sygnałów z Polski wzywających do powrotu.

Noszę w sobie coraz więcej obaw związanych z domem w Etiopii. Jak to pogodzę, sokoro nie mogę do końca poradzić sobie w Europie, nie mówiąc już o ojczystym kraju? Tyle spraw niedokończonych, ciągle ktoś czegoś chce, ciągle ktoś rezygnuje, ciągle wszystko się zmienia i zawsze trzeba być czujnym, aby nie runęło wszystko. Jak być tu i tam jednocześnie, jak być jeszcze w wielu innych miejscach naraz? Jak pogodzić to, co nie jest do pogodzenia? Zawsze jestem sam z każdym dziełem. Taka jest prawda. Każdy ma swoje życie i swój świat. Każdy ma swoją historię. Jak trudno podejmować decyzje samemu… Tym bardziej, że nie zawsze wie się do końca, co jest dobre, a co złe. Najlepiej pewnie w ogóle nie podejmować decyzji i nie rozważać żadnych wariantów, po prostu żyć, spokojnie i po bożemu, nie narażając na szwank siebie, rodziny, przyjaciół i wszystkiego, co się posiada. Zdaję sobie jednak sprawę, że noszę w sobie ciężar decyzji i wyzwań. Zdaję sobie sprawę i z tego, że raz postawiony krok jest już obarczony odpowiedzialnością. Odrzucenie podjętej odpowiedzialności byłaby zdradą. Jest we mnie coś, co nie pozwala spokojnie siedzieć na czterech literach, tylko każe iść dalej. To jakby stygmat, który krwawi i wciąż się odradza, który jest, ale nie zawsze do końca chciany. To pójście w przód jest najczęściej ciężką walką, z której nie zawsze wychodzi się cało. Nawet jeśli dzieło wychodzi, to rany pozostają, a one nie zawsze chcą się zagoić. Najczęściej krwawią. To skutki uboczne. Czy zawsze konieczne? Nic nie przychodzi łatwo i nic nie jest łatwe. Każde dzieło, nawet to, którego życie było zbliżone do życia motyla, wymaga poświęceń i strat. Wszystko kosztuje. Za wszystko się płaci.

Dziś czuję się jak stary macedoński żołnierz, który przeszedł szmat drogi, walcząc z kolejnymi ludami, zwyciężając, ale wszędzie odnosząc rany. Zwycięstwo żołnierza staje się jego porażką, bo musi iść dalej, ponosząc jeszcze większe obrażenia i straty. Widzę na sobie wiele szram: mam bliznę na czole, policzkach i wiele ran ciętych. Niektóre potrafią się odradzać, dlatego z niezbyt wielkim zapałem wspominam i patrzę się w przeszłość. Nie widzę zwycięstw, tylko krwawe walki i ich ofiary. O wiele łatwej myśleć o przyszłości. To zawsze pomaga. I jak dobry żołnierz tęsknię za domem: za kobietą czekającą w domu i gromadką dzieciaków wychodzących na powitanie. Czuję zapach potrawy gotowanej przez żonę, ciepło jej rąk i słodycz moich dzieci. A ja wytęskniony i upragniony przyjeżdżam do domu z łupami. Ha… dziś kupiłem dla mojego dziecka, będącego jeszcze w łonie matki, piękne malowidło na płótnie przedstawiające Gabriela Anioła. Wiem, że jak się narodzi, nie będzie na niego zwracał uwagi, ale wierzę, że jak dorośnie, spojrzy na to afrykańskie arcydzieło i zrozumie swojego ojca i jego wojowanie.

Boże! Miej mnie w swojej opiece! Miej w opiece moją żonę, dzieci, rodzinę tę jedną i tę drugą, tę z krwi i tę w wyboru lub przeznaczenia! Niech ta walka będzie Twoją walką! Niech to wszystko będzie Twoim dziełem, a ja tylko Twoim narzędziem.

Addis Ababa
9 marca 2011

1 thought on “Stygmaty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *